Przemysław Ziemnicki
Uwaga: Wiadomość archiwalna!
Wywiad LL! z Przemysławem Ziemnickim, trenerem i kick-bokserem Legii
Bodziach, źródło: Legionisci.com
Ma na swoim koncie 501 walk. Od 20 lat trenuje kick-boxing, a od 10 sam prowadzi zajęcia. Przemysław Ziemnicki to trener i wciąż czynny zawodnik sekcji kick-boksingu Legii Warszawa. W obszernej rozmowie z LL! 21-krotny mistrz Polski opowiada o swojej bogatej karierze, a także o prowadzonej przez niego sekcji. Zachęcamy do lektury!
Jak doszło do zawiązania sekcji kick-boxingu Legii?
Przemysław Ziemnicki: Córka prezesa tenisowej Legii, pana Hertla, trenowała z moim trenerem "ogólnorozwojówkę". Na którymś treningu spotkaliśmy się i porozmawialiśmy. To był czas kiedy oddzielałem się do Piaseczna, bo chciałem stworzyć swoją niezależną sekcję. Z dnia na dzień dostałem propozycję od prezesa tenisowej Legii żebyśmy zrobili coś razem.
Jak na Wasz pomysł zapatrywał się wtedy klub z Łazienkowskiej? Nie robili problemów?
- Nie, nikt nic nie mówił. Dopiero od niedawna ruszyli z tematem wspierania sekcji.
Nie było żadnych "kwasów" z sekcją bokserską, gdzie też można trenować kick-boxing?
- Nie, oni działają dopiero od roku, ale żadnych obiekcji z ich strony nie było. To są osobne sekcje, zarządzane przez różne stowarzyszenia.
Legia podpisuje teraz umowy o współpracy z różnymi sekcjami. Taką umowę podpisała sekcja bokserska. Wy także dołączycie do tego?
- Takimi kwestiami zajmuje się Artur Bochenek. Ja zajmuję się organizacją treningów, zawodów, wyjazdów, obozów. Na inne sprawy już nie mam zwyczajnie czasu. Do tego sam cały czas trenuję.
Trenujesz kick-boxing od niespełna 20 lat. Kiedy wcieliłeś się w rolę trenera?
- Prowadzić treningi zacząłem 10 lat temu, we wrześniu 2004 roku. Sam zacząłem trenować znacznie wcześniej - w styczniu minie 20 lat od rozpoczęcia przeze mnie treningów.
W Warszawie jest sporo klubów szkolących kick-bokserów...
- Jest kilka liczących się, a reszta po prostu jest.
Patrząc na miejsca medalowe konkurencja w samej Warszawie jest spora.
- Jest bardzo duża konkurencja. Sporty walki są bardzo popularne. W całej Polsce trenuje mnóstwo zawodników, a poziom jest naprawdę bardzo wysoki. Jesteśmy drugą lub trzecią drużyną w Europie. Na pierwszym miejscu, niezagrożona, bo mają dużo bardzo dobrych zawodników jest Rosja. O drugie miejsce bijemy się z Serbią.
Można powiedzieć, że do treningów w prowadzonej przez Ciebie sekcji - oprócz trenera - zachęca sama nazwa klubu?
- Na pewno mamy lepszą reklamę niż inne kluby. Weryfikacja jednak następuje na treningu, gdzie widać co prezentuje trener, jak i czego uczy. Widać po ilości chętnych, że Legia przyciąga. Myślę, że od września będzie znowu pełna sala na zajęciach. Teraz mamy okres wakacyjny, więc jest luźniej. W zeszłym roku mieliśmy 100 nowych osób na treningach i spodziewam się, że teraz będzie nie mniej.
Dużo z nich zostaje?
- Bardzo mało, ale większość z nich trenuje rekreacyjnie. Nie ma co się dziwić, to jest bardzo trudny i wymagający sport. Wymaga wielu wyrzeczeń, poświęceń i pracy włożonej, żeby osiągnąć jakiś wynik. Tym bardziej, że sporty walki w Polsce stoją na bardzo wysokim poziomie.
Jak godzisz swoje treningi, z zajęciami, które prowadzisz i jak często one mają miejsce?
- Swoje treningi robię wtedy, kiedy mam więcej wolnego czasu, czyli w czasie dnia. Rano mam trochę zajęć i tak samo wieczorami. Indywidualnie ludzie trenują u mnie rano przed pracą, a wieczorami odbywają się treningi grupowe. Trenuję więc zawsze wtedy, gdy mam wolne - 6 razy w tygodniu, a czasami dwa razy dziennie, bo dużo też biegam i pływam, dodając do zajęć elementy "ogólnorozwojówki". Wszystko zależy też od fazy przygotowań. Teraz są wakacje, a więc będzie trochę mocniej, bo jedziemy na dwutygodniowy obóz [rozmawialiśmy przed wyjazdem - przyp. B.], gdzie będą 2-3 treningi dziennie.
Niedawno stoczyłeś walkę numer 500, za co zostałeś uhonorowany pamiątkowym pasem. Jak zaczęła się Twoja przygoda z kick-boxingiem? Kiedyś nie był to sport popularny jak obecnie, jeśli można w ogóle powiedzieć, że kick-boxing jest popularny.
- W tej chwili jest to bardzo popularny sport. Polacy zawsze byli bojowym narodem i lubili się bić. Kiedyś było mniej formuł w kick-boxingu, walczyliśmy na matach, ring pojawiał się okazjonalnie. Teraz dużo jest dyscyplin w ringu. K1 jest bardzo popularne, marketingowo chyba najlepiej wypromowany, w telewizji to widać, gale są promowane. Dlatego też przenieśliśmy się bardziej w stronę K1 i low-kicku. Jak ja zaczynałem, to nie znałem w ogóle tych technik.
Na Elektoralnej nie ma ringu. Nie jest przez to trudniej na zawodach?
- Można sobie z tym poradzić. Jak mamy przygotowania do walk zawodowych, to ogradzamy się ławkami. To oczywiście nie jest to samo, bo można się potknąć i przewrócić, ale jest ograniczona przestrzeń. Ring bardzo by się nam przydał, ale nie mamy takich możliwości, żeby go zamontować.
Pomysłów na zmianę lokalizacji nie ma?
- Rozglądaliśmy się za innym miejscem, gdzie moglibyśmy zrobić profesjonalną salę do sportów walki, ale finansowo jest to poza zasięgiem - za duże koszty. Nie mamy żadnego wsparcia finansowego, dlatego trenujemy tak jak trenujemy, robimy to co możemy.
Idealnym miejscem, biorąc pod uwagę bliskość stadionu Legii, byłaby salka pod Torwarem, gdzie obecnie trenuje jeden z klubów. Braliście w ogóle tę lokalizację pod uwagę?
- To doskonała sala, tyle że to kosztuje 20 tysięcy miesięcznie.
A jak z sekcją w Markach, bo przez pewien czas prowadziliście tam sekcję?
- Umarł temat z powodu braku zainteresowania. Trenowaliśmy tam niecały rok i zamknęliśmy temat.
Od początku w Twoim przypadku był kick-boxing? Teraz na pewno sporo osób przychodzących na zajęcia ma już za sobą treningi innych sportów walki.
- Tak i to na pewno przeszkadza. Ja sam zaczynałem od semi-contactu, a to jest najdalsza droga do ringu - semi-contact, potem light-contact, potem dopiero ring. Teraz szkolimy tak, żeby od razu startować w ringu, co skraca całą drogę. Ja po kilkunastu latach musiałem się przestawiać, uczyć od nowa, bo jeszcze zacząłem startować w boksie. Mam świetnego trenera, Zbyszka Raubo. To jest bardzo trudne i wymaga wielkiej pracy, dlatego tym bardziej doceniam to czego mnie nauczył.
Kto był Twoim pierwszym trenerem w kick-boxingu i jak wspominasz swoich trenerów?
- Pierwsi trenerzy byli z Piaseczna, gdzie była sekcja mocno rekreacyjna. Później trafiłem na Piotra Siegoczyńskiego, który jest wyśmienitym trenerem, ale od semi-contactu. W nim byłem jednym z najlepszych zawodników na świecie - to on wyszkolił mnie do tego poziomu. Ring i dalsze moje osiągnięcia to już duża zasługa Zbigniewa Raubo i innych trenerów.
Jak wyglądały Twoje pierwsze walki? Nie było tremy?
- Raz startowałem w juniorach, bo zaczynałem dość późno, mając 16 lat. Po roku zdobyłem brązowy medal w juniorach, a potem już w seniorach, od semi-contactu. Było o tyle ciężko, że dużo osób wtedy trenowało w semi-contakcie. W mistrzostwach Polski musiałem toczyć po pięć walk. To jest nie lada wyczyn, żeby wygrywać pięć walk na jednych mistrzostwach, szczególnie że wiele z nich było naprawdę zaciętych. Ale jakoś mi się udawało.
W ciągu tych 10 lat trenowania innych, o których wspominałem, bardzo zmieniłem treningi. To były moje błędy młodości, teraz wyciągnąłem wnioski i uczę zupełnie inaczej, bardziej pod kątem ringowych, mocnych technik, ułożenie ciała, koordynacja, wytrzymałość i siła.
Sam zaczynałeś jako junior. Obecnie w Legii też jest grupa juniorów, a jak z młodszymi kategoriami wiekowymi?
- W tej chwili dzieci mogą startować już od 10 lat. Za moich czasów tego nie było - byli tylko juniorzy i seniorzy. Teraz dodano jeszcze kategorie kadetów i kadetów młodszych, czyli 10-, i 12-latkowie mogą sobie walczyć w lżejszych formułach od light, czy semi-contaktu. W Legii nie ma teraz tak młodych osób, najmłodsi mają 13-14 lat. Młodzież nie wytrzymuje, bo prowadzimy ciężkie, fizyczne treningi, bardziej dedykowane dla dorosłych. Średnia wieku to 20-30 lat, chociaż mamy jednego 60-latka, który trenuje z nami od samego początku.
Gdyby pojawili się młodzi, chętni do trenowania w Legii - nie ma problemów?
- Jestem otwarty na pracę z osobami od 12-roku życia. Młodszych nie widzę na tych treningach, które robimy. Nie mamy takich grup wiekowych, nie mamy możliwości zrobienia dla nich osobnego treningu, a młodsze dzieci nie wytrzymają z dorosłymi.
Trenujesz i boks i kick-boxing. Łatwo przestawić się na walkę tylko rękoma? Kick-boxing z jednej strony jest bardziej wszechstronny, ale z drugiej, chyba może prowadzić do niektórych przyzwyczajeń, które w boksie nie pomagają?
- Walka wygląda inaczej, jest bliższa, więcej ciosów na głowę się dostaje, ale nie ma najmniejszego problemu z przestawieniem. Na treningach też robimy "zadaniówki" bokserskie i nikt nie kopnie. To jest podstawa, żeby mieć kontrolę nad swoim ciałem i tym co się chce zrobić.
W boksie startujesz albo jako zawodnik niezrzeszony albo jako zawodnik PKB Poznań. Nie było pomysłu, żeby startować w barwach Legii?
- Zaczynałem jako niezrzeszony, bo sam jeździłem na zawody i startowałem bez klubu. Po jakimś czasie, gdy dobrze mi szło, szczególnie jak na początki w boksie, zostałem dostrzeżony przez trenera klubu, który był wtedy numerem jeden w Polsce. PKB Poznań zaproponował mi, że jeśli chcę, mogą mi pomóc oraz reprezentować ich klub, na co się zgodziłem.
Jedną z osób, która trenowała pod Twoim okiem była Ania Słowik. Później coraz częściej zaczęła startować w turniejach bokserskich. Do którego sportu ma Twoim zdaniem lepsze predyspozycje?
- Ania Słowik od początku chciała startować w boksie. Ja na początku o tym nie wiedziałem. Na początku chciała się trochę poruszać w kick-boxingu, zrobiła dość dobre wyniki, była m.in. naszą pierwszą mistrzynią świata juniorów. Zdobyła kilka razy mistrzostwo Polski, po czym stwierdziła, że chce spróbować swoich sił w boksie. Przeszła do bokserskiej Legii i po trzech miesiącach od pierwszego treningu, ku zdumieniu trenerów, zdobyła swój pierwszy tytuł mistrzyni Polski.
Gdzie jest większa rywalizacja?
- Więcej osób na pewno startuje w kick-boxingu, jest po prostu więcej zawodników i klubów. Jakość jest jednak dużo wyższa w boksie. Tam zawodnicy są lepiej wyszkoleni, to dyscyplina z dużo większą - kilkudziesięcioletnią, a nie kilkunastoletnią tradycją. Boks jest także dyscypliną olimpijską, co podnosi jej prestiż. Dlatego też chciałem spróbować swoich sił w boksie i cieszę się, bo dużo się nauczyłem.
Kto zachęcił Cię do kick-boxingu?
- Na początku chciałem zapisać się na piłkę nożną. Moi rodzice byli asportowi i dopiero jak miałem 16 lat to stwierdziłem, że pójdę i sam się zapiszę. W Piasecznie powiedziano mi, że jestem za stary na piłkę nożną, więc wybrałem kick-boxing, bo to była jedyna sekcja, która mnie zainteresowała poza uprawianiem piłki nożnej. Tak więc było w tym trochę przypadku. Jeden z kolegów z liceum zaciągnął mnie na trening i to mi się spodobało od początku.
Kick-boxingu w mediach praktycznie nie ma. Kto może dziś przyciągnąć telewizję na walki kick-bokserskie? Kiedyś to może był Saleta. Jest ktoś taki, pod kątem medialnym, kto mógłby wypromować tę dyscyplinę w telewizji?
- Gdyby były w telewizji transmisje Mistrzostw Polski K1, na których ostatnio byliśmy i były świetnie zorganizowane, to oglądalność byłaby bardzo duża. Mamy bardzo wysoki poziom, wielu bardzo dobrych zawodników. Walki są bardzo zacięte. Wystarczy to pokazać kibicom, ale niestety nie ma kto tego zrobić.
Brałeś ostatnio, wraz z "Jurasem" i innymi, udział w promowaniu akcji Łukasza z "Drogi Legionisty". Jak widzisz sam pomysł pomocy w zbieraniu sprzętu do treningów dla dzieciaków z biednych rodzin?
- Sporty walki to jest świetna forma rozwoju człowieka. Uczy systematycznej pracy, wysiłku, tego że można osiągnąć wiele, jeśli włoży się w to odpowiednio dużo pracy. Kształtuje ducha, jak i ciało. Zachęcam każdego do uprawiania sportu. Sama akcja na pewno świetna.
Wymienić wszystkie Twoje sukcesy to nie lada zadanie. Pamiętasz ile masz mistrzostw Polski na koncie?
- Jeśli dobrze pamiętam, to 21.
Który z sukcesów uważasz za swoje największe osiągnięcie?
- Największe wrażenie zrobiło zdobycie pierwszego miejsca na Mistrzostwach Europy w 2006 roku. Pojawiły się łzy wzruszenia. To był trudny turniej, musiałem wygrać pięć walk, była ciężka obsada. W finale mierzyłem się z Rosjaninem. To też najbardziej sentymentalne wydarzenie. Pierwszy raz usłyszałem hymn narodowy grany na moją część. To było zawsze moje największe marzenie. Rok później zdobyłem złoto na Mistrzostwach Świata, ale tam było trochę rozgoryczenia, bo nie było finału. Mój przeciwnik był zdyskwalifikowany i odbyło się bez walki finałowej, dostałem złoto po półfinale.
Dyskwalifikacja wynikała z kontuzji?
- W drugim półfinale obaj zawodnicy zostali zdyskwalifikowani za nieprawidłowe zadawanie technik. Nie opanowali emocji, tak można powiedzieć. To niecodzienna sytuacja, że nie ma zwycięzcy w półfinale...
Tyle sukcesów, ile osiągnąłeś... czy to się w jakikolwiek sposób przełożyło na sponsorów? Czytałem o zbiórce pieniędzy przez Twoich znajomych i osoby trenujące w Legii, na Twój wyjazd na mistrzostwa Świata.
- Nie ma żadnego sponsoringu. Może tylko pojedyncze osoby w Polsce mają jakąś indywidualną pomoc w niewielkim zakresie, jakoś bardziej lokalnie. Czasem może pomoże komuś zakład pracy, w którym pracuje. Ale prawda jest taka - nie ma telewizji, nie ma sponsorów. I sponsorów nie będzie, dopóki ta dyscyplina nie będzie bardziej eksponowana.
Najtrudniejszy rywal, z jakim miałeś okazję walczyć?
- To trudne pytanie. Niewątpliwie Grzegorz Proksa, z którym miałem okazję walczyć w sparingach, gdy przygotowywał się do walki zawodowej. Jak pierwszy raz z nim sparowałem, to kilka razy siedziałem na deskach, bo nie wyczuwałem jeszcze jego technik i zagrywek. Potem było już na pewno lepiej, ale niewątpliwie to była najwyżej postawiona poprzeczka. Z walk kick-bokserskich, w Mistrzostwach Świata w full-contakcie walczyłem kiedyś z Niemcem rosyjskiego pochodzenia Semen Poskotinem. To była bardzo zacięta walka. Wcześniej walczyłem z nim w finale Pucharu Świata, skończyło się to moim nokautem - przed czasem przegrałem walkę. Ta walka 12-rundowa, była zacięta niemal do ostatniego gongu. Sędzia poddał mnie 20 sekund przed końcem, uważam że niesłusznie. Ponadto walki w full-contactie z Rosjanami są zawsze bardzo trudne. W nich mam bilans mniej więcej pół na pół - połowę zwycięstw i przegranych. To dobry wynik.
Startujesz niemal we wszystkich formułach kick-boxingu. Która z nich jest Twoją koronną?
- Najbardziej lubię full-contact, dlatego że low-kicki trenuję od niedawna, kolan dopiero niedawno zacząłem się uczyć, także K1 można powiedzieć, że dopiero od roku. Najwygodniej mi się walczy w full-contactie, jest dużo boksu, mniej kopnięć, a bardziej boksersko ostatnio pracuję, stąd też częste moje starty w boksie.
Jak na jednym turnieju startujesz w różnych formułach jednocześnie, nie jest trudno się przestawić?
- Ja nie mam z tym żadnego problemu.
Od dłuższego czasu walczysz w tych samych kategoriach wagowych. Nie ma problemów z utrzymaniem wagi?
- Zdecydowanie zmieniam kategorię wagową! Od nowego sezonu. Coraz trudniej utrzymuje się wagę, ona systematycznie idzie w górę i coraz więcej sił kosztuje utrzymywanie kategorii wagowej. Ja chcę się bawić tym sportem, a nie dokonywać wielkich wyczynów, bo to już nie te lata. Będę teraz walczyć w wyższych wagach.
Czyli jakiej?
- Do 81 kilogramów w najbliższym czasie. Po wakacjach, w mistrzostwach Polski w full-contact będę już walczył w 81 kg. Jak będę startował w boksie, to też będę startował w kategorii półciężkiej, do 81 kilogramów.
W wyższych wagach jest większa konkurencja?
- Nie ma znaczenia. Według mnie najtrudniejsza jest kategoria średnia, bo tam jest najwięcej osób, a poziom techniczny jest wysoki. Ale kategoria 81kg też jest oblegana, trzeba stoczyć 5 walk, żeby zdobyć tytuł mistrza Polski.
Z kim w tej kategorii wagowej będziesz musiał rywalizować o medale?
- Mistrzem Polski w full-contakcie -81 kg jest Tomasz Borowiec, bardzo dobry zawodnik, kiedyś spotkałem się z nim raz w mojej wadze. Mariusz Niziołek, który jest reprezentantem Polski, był medalistą Olimpiady sportów walki, to jest doświadczony zawodnik, zresztą mój rówieśnik i przyjaciel z Piaseczna. Będzie też paru innych liczących się, ale tych dwóch jest najbardziej liczących się. Jeśli chodzi o K1 to zdecydowanie więcej osób trenuje, podobnie jak low-kick, tam jest Bartosz Muszyński, Paweł Bieżyński, Radosław Paczuski, młody zawodnik, bardzo dobry i ambitny, a także mistrz świata low-kick z Gdańska, Michał Mączka.
Paczuski zmienił klub? Od niedawna startuje w barwach Legii.
- On jest z Garudy, ale startuje w Legii, bo Garuda nie jest zarejestrowana jako klub kick-boxingu, tylko klub Muay Thai. Współpracujemy z nimi od lat, jeździmy razem na obozy, jesteśmy zaprzyjaźnioną sekcją. My startowaliśmy jako Garuda, w zawodach organizowanych przez Muay Thai, a oni jako Legia w kick-boxingu.
Często jeździsz na zawody. Jak wygląda wtedy prowadzenie zajęć, masz do tego osoby zaufane, które pod Twoją nieobecność prowadzą treningi, jak kiedyś choćby Niziołek?
- Tak, mamy kilka osób, które są w stanie poprowadzić takie zajęcia i bardzo dobrze mnie zastąpić. Dziękuję im za to.
W trakcie tak długiej kariery nie da się uniknąć kontuzji. Która z nich była najpoważniejsza?
- Kontuzji jest mnóstwo i to jest nieodłączna część wyczynowego sportu. Najpoważniejszą moją kontuzją była operacja biodra, miałem artroskopię. Po 20 latach kopania, osteofity trzeba było pousuwać. Czeka mnie taka sama operacja z drugiej strony. Potrzeba po niej pół roku, żeby dojść do siebie. Niestety, długa przerwa i dużo rehabilitacji. Oprócz tego miałem jeszcze operację przegrody nosowej, co zdarza się dość często w sportach walki. Poza tym głównie drobne urazy, jakieś naciągnięcia, zerwania, zwichnięcia stawu skokowego, tego to było mnóstwo, urazy dłoni od ciosów. Takich było wiele, ale najpoważniejsze były te, które skończyły się na stole operacyjnym.
Jak rozmawiałem z dawnymi, wielkimi pięściarzami Legii, zazwyczaj powtarzali, że dzisiejsze rękawice to są dla dzieci. Kiedyś czuło się cios, a dzisiaj to jest tak zamortyzowane...
- To prawda, na pewno jest inaczej. Kiedyś uderzało się praktycznie samą pięścią. Przesuwało się "trawę" i kości przechodziły przez skórę i to odbijało się na twarzy i na zdrowiu. Teraz mamy dużo lepiej, bo sprzęt jest dużo wyższej jakości, przez co jest mniej urazów.
Zdarzają się jakieś "kombinacje" z rękawicami, ze strony zawodników na zawodach?
- Rękawice są sprawdzane przez sędziów na każdych zawodach. Ja nigdy nie byłem świadkiem takiej sytuacji, żeby ktoś sobie "poprawiał" rękawice.
Chyba najbardziej bolą porażki poniesione na skutek kontuzji, gdy sędzia mimo prowadzenia na punkty nie pozwala dokończyć walki. Tak było choćby w Rimini w 2010 roku na Pucharze Świata w full-contact.
- Ja już jadąc tam miałem uszkodzoną prawą rękę, naderwany mięsień. Nie mogłem w ogóle uderzać prawą ręką. To stało się na tydzień przed imprezą, na innych zawodach naderwałem mięsień. Były już kupione bilety na wyjazd, więc tak czy siak pojechałem. I tak z jedną sprawną ręką udało mi się zdobyć srebro. W półfinale wygrałem z Francuzem lewą ręką i kopnięciami. W finale walczyłem z Polakiem, który dobrze wiedział, że mam kontuzjowaną prawą rękę.
Lata lecą, w ostatnich dniach skończyłeś 36 lat, a Ty nadal startujesz w wielu turniejach. Myślisz już o zakończeniu kariery?
- Zdecydowanie tak. Przychodzi taki moment, że coraz trudniej jest utrzymać wysoki poziom. Daję sobie jeszcze dwa lata takiego mocnego treningu. Zobaczymy, co będzie dalej. Zdaję sobie sprawę, że moja kariera chyli się już ku końcowi, ale chciałbym jeszcze powalczyć w jakiejś gali zawodowej. Moim marzeniem jest walka w Warszawie na porządnej gali, a nie na wyjeździe, gdzie jak wiadomo jest się traktowanym zupełnie inaczej. Walcząc na takiej gali na wyjeździe można wygrać tylko przez nokaut.
Rozumiem, że chodzi o stronnicze sędziowanie. Z tego co wiem, sędziowanie w Polsce, także w boksie, często jest skandaliczne.
- Sędziowanie jest skandaliczne, są pewne układy nieformalne. Przekonałem się o tym nie raz. Po walce każdy zawodnik dobrze wie, czy wygrał, czy przegrał, to się po prostu czuje, a jak jest remisowa walka to nie ma pretensji do nikogo. Wiele razy było, że wracałem do domu wkurzony, bo wiedziałem, że walki nie przegrałem, a na punkty wygrywał przeciwnik. Z jednej strony trzeba to zaakceptować, ale ja zawsze z tym walczę, żeby to zmienić. Chcę, żeby było paru kompetentnych i uczciwych sędziów, bo to co się dzieje, jest po prostu przykre. Także obserwując inne walki, często widzę brak kompetencji u naszych sędziów. Wielu sędziów nigdy nie powinno sędziować, oni nigdy nie mieli styczności z tym sportem. Poza tym, że go oglądają, nie wiedzą co to znaczy dostać mocny cios. Często nie widzą tych ciosów. Nie potrafią odróżnić mocniejszych ciosów od lżejszych.
Jak sekundujesz debiutantom, a sędziowie skrzywdzą ich swoim werdyktem, musisz wcielać się także w rolę psychologa?
- Jest to trudny moment. Ostatnio na przykład Radek Paczuski niesłusznie przegrał walkę z przeciwnikiem w K1, kiedy dominował cały czas nad rywalem, był lepszy w każdym elemencie. Przegrał według sędziów jednym punktem, jednym trafieniem. Nie wiem dlaczego sędziowie tak to punktowali, bo nie widzieli mocnych trafień Radka, które robiły wrażenie na przeciwniku. To jest przykry moment, bo zawodnik, trener i wszyscy obserwujący walkę odczuwają to, kto zwyciężył. Trzeba jednak z tego wyjść i robić swoją robotę lepiej niż dotychczas.
Sekundowanie innym zawodnikom, nie przeszkadza w przygotowaniu się do swojej walki na tych samych zawodach?
- Przeszkadza, dlatego jak ja walczę, to nie sekunduję. Mam wielu doświadczonych zawodników, którzy są w stanie sami przygotować się do walki, albo mogą pomóc mi przygotować innych do walk.
Większość zawodników, którzy walczą na pewno znacie, wiecie jakie są ich mocne i słabe strony.
- Tak, ale to jest złudne, bo nie wiemy jak ktoś przepracował ostatnie pół roku i co sobą reprezentuje. Nazwisko nie walczy, liczy się forma wypracowana przed zawodami i dyspozycja dnia.
Znasz dokładny bilans wszystkich swoich walk (wygrane/porażki/remisy)?
- Mam to gdzieś spisane, ale nie znam na pamięć. Walk stoczyłem na tę chwilę 501, z czego wygranych jest około 70 procent.
Twoi znajomy i osoby trenujące w sekcji, chciały Ci zrobić prezent, zbierając pieniądze na Twój wyjazd na Mistrzostwa Świata do Sao Paulo...
- Na które ostatecznie niestety nie pojechałem. Trener kadry chciał mnie zabrać, ale działacze i organizatorzy stwierdzili, że potrzebny jest jeszcze jeden sparing. Oczywiście zgodziłem się na to, miał się odbyć po wakacjach. Trenowałem całe wakacje, żeby wziąć w nim udział. Dzień przed planowanym sparingiem powiedziano mi, że nie mogę wziąć w nim udziału i to nie była wina trenera kadry, tylko działaczy związkowych, polityka... Przyjechałem na ten sparing, ale na miejscu też nie pozwolono mi wziąć w nim udziału. Powiedziałem co na ten temat myślę, że to jest nieuczciwe, ale to nie zmieniło ich decyzji. Niestety nie pojechałem na turniej, na który dostałem piękny prezent... Pojechałem potem na Mistrzostwa Świata do Turcji.
Z których wróciłeś bez medalu.
- Zaliczyłem jedną wygraną i jedną porażkę.
Były szanse na lepszy wynik?
- Były duże szanse. Mój rywal dobrze mnie znał, podobnie jak jego trener. Mieliśmy z nimi kiedyś galę zawodową, trener dobrze przygotował taktycznie swojego zawodnika. Ja ponadto miałem wtedy uraz ręki, nie mogłem za bardzo używać prawej ręki, a przeciwnik był mańkutem. W takich przypadkach trudno się walczy bez prawej ręki.
Mańkutem też jest Daniel Żaboklicki. To jest czołowa postać sekcji?
- Daniel od dwóch lat już u nas nie trenuje. Pojawia się tylko przed najważniejszymi zawodami, żeby w miesiąc, czy dwa miesiące przygotować formę z kopnięciami. On na co dzień trenuje boks na Legii. Trenował u nas wcześniej 8-9 lat zanim przeszedł na boks. To bardzo ambitny chłopak, niesamowity charakter i serce do walki. Nieważne, czy boks, czy kick-boxing, to jest podstawa, żeby osiągać wyniki.
Ma szansę na dużą karierę?
- Myślę, że to jest kwestia czasu, kiedy wygra mistrzostwa Polski. Już był drugi. Jeśli chodzi o karierę międzynarodową, to trudno wyrokować, bo tam jest bardzo wysoki poziom, ale już jest w kadrze Polski i wierzę, że dalej będzie ciężko pracować, żeby osiągać sukcesy.
Widzisz kogoś, choćby z tych co trenują oprócz kick-boxingu, także boks, kto mógłby przejść na zawodowstwo?
- Na zawodowstwo każdy może przejść, byle by miał sponsora. Przez to poziom wcale nie jest tak wysoki. Są dwie grupy promotorów, które się liczą i mają "wejścia", a reszta to są takie "do kotleta".
Interesujesz się w ogóle takimi walkami Włodarczyka, Szpilki itp.?
- Oczywiście. Szczególnie, jak walczy jak ostatnio w Moskwie i wygrywa, to jest to niesamowity sukces. Chylę czoła, bo to była wspaniała walka, pomimo że miał bardzo ciężki początek i nikt się nie spodziewał, że wygra. Ja również byłem tym mocno zaskoczony. Wygrał i to na terenie wroga.
Nagrywacie Wasze walki na turniejach, żeby później przeprowadzić analizę, co trzeba poprawić?
- Analiza na wideo, jak widzę walkę, nie jest dla mnie konieczna. Od razu widzę jakie są błędy, zawodnicy też zazwyczaj o tym wiedzą, tylko nie potrafią wykonać szybko korekt na bieżąco. Nie bawię się w analizowanie walk amatorskich na wideo, inaczej jest w przypadku walk zawodowych. Walki amatorskie są bardzo krótkie, tylko trzy rundy, doświadczony trener i zawodnik na pewno wszystko wyłapie obserwując walkę na żywo.
Przygotowanie do walki 3-rundowej, a 12-rundowej na pewno się różni.
- To jest zupełnie inna walka, inne przygotowanie, inna praca, nie można tego porównywać.
Na krajowym podwórku walki przeciwko Tobie z pewnością traktowane są prestiżowo przez Twoich przeciwników. Zauważasz podejście w stylu "bij mistrza", czy raczej młodsi czują respekt przed tak utytułowanym zawodnikiem?
- Zdecydowanie z respektem. Człowiek, z którym ostatnio przegrałem na K1, walczył ze strachem. Z takimi ciężko się walczy, bo robią dziwne odruchy i techniki. Trudno jest to kontrolować. Nie da się go wyczuć, to nie jest klasyczna walka. Mam duży szacunek wśród zawodników, bo spędziłem w ringu wiele lat i każdy dobrze wie, że jestem bardzo niebezpiecznym zawodnikiem i będą musieli wznieść się na swoje wyżyny.
Jak wyglądają walki pomiędzy Tobą a zawodnikiem, którego szkolisz?
- Nie było jeszcze takiej walki na zawodach.
Zapewne wiele osób, które zaczynają treningi w sekcji, myśli przede wszystkim o tym, by nauczyć się "radzić sobie na ulicy". Jak reagujesz na takie pytania na pierwszych zajęciach?
- Każdego kto przychodzi, bez względu na jego motywację, uczę szacunku do innej osoby, wartości wyższych niż tylko bicie się po twarzy. Kick-boxing to jest sztuka, to jest sztuka walki. Nie chodzi o to, żeby kogoś pobić, tylko żeby czuć się pewnie i móc się obronić.
Zdarzały Ci się sytuacje na ulicy, że ktoś "fikał", próbował się sprawdzić?
- Zdarzało się, że osoby, które nie wiedziały, że trenuję, chciały się sprawdzać. I to był ich błąd, bo walka trwała bardzo krótko. Na pewnym etapie, jak ktoś chce się bić, to wystarczy tylko uśmiech. Przychodzi taki wkurzony, naładowany i jak widzi, że ja się tylko uśmiecham, to myśli że jestem wariatem. A ja w pozycji walki tylko czekam na jego ruch, żeby go ukarać (śmiech).
Kiedy będą kolejne nabory do legijnej sekcji?
- Nabory będą od września. Generalnie, można zapisywać się cały czas, nie licząc czerwca i okresu wakacji, bo to jest okres, gdy mało osób trenuje, są obozy. Na pewno mamy dwie takie duże fale zapisów - wrzesień/październik, a później po nowym roku, kiedy przychodzi dużo osób z postanowieniami noworocznymi.
Na obozy jeżdżą główni ci, którzy startują w zawodach?
- Nie. Teraz na obóz jadą z nami 3 osoby z grupy absolutnie początkującej, po 2-3 miesiącach treningów. Chcą jechać, to bardzo dobrze. To będzie dla nich ciężkie doświadczenie, ale na pewno przetrwają.
Jakie są najważniejsze imprezy, w których będziesz startował Ty, jak i inni zawodnicy Legii w najbliższym czasie?
- Mistrzostwa Polski w full-contact, które odbędą się w październiku. Będziemy się mocno do nich przygotowywać. Ja pewnie wezmę udział w jakichś turniejach bokserskich po wakacjach. To zależy też od tego, czy będzie możliwość zawalczenia w jakiejś gali zawodowej.
Fakt, że nie pozwolono Ci jechać na MŚ do Brazylii, nie sprawi, że będziesz na przykład bojkotował występy w kadrze?
- Raczej nie, ale rozczarowała mnie postawa pewnych osób ze związku.
Jak widzisz szansę kick-bokserów Legii na dominację w Polsce, choćby na miarę piłkarzy Legii?
- Jest bardzo dużo zawodników i klubów w całej Polsce. Bardzo ciężko jest wygrać drużynowo. Wygrywaliśmy już drużynowo full-contact, czy lżejsze formuły - light-contact. Jest to do zrobienia, ale potrzeba mobilizacji drużyny. W tym momencie niestety drużyna się nam rozsypała przez kontuzje. Mam nadzieję, że dzięki pieniądzom z "1% podatku dla sekcji", będę mógł zabrać wszystkie osoby, które na to zasługują, bezpłatnie na zawody. Do tej pory zawsze musieliśmy płacić za wyjazd. To jest duże obciążenie dla młodzieży, a tak być nie powinno. Mam nadzieję, że od przyszłego roku będzie już lepiej.
Interesujesz się piłką nożną, chodzisz na mecze rozgrywane przy Łazienkowskiej? Da się to w ogóle pogodzić z tak napiętym harmonogramem treningów?
- Niestety zupełnie nie mam na to czasu. Co dwa lata mam takie sesje piłki nożnej, kiedy oglądam Mistrzostwa Europy i Świata.
Na Waszych walkach pojawia się czasem jakiś doping kibiców?
- Doping organizowany tylko przez naszych własnych podopiecznych, więc generalnie prowadzony przez kilka osób. Trochę tego brakuje, bo doping niesie. Dlatego też chciałbym zawalczyć w gali zawodowej, żeby mieć komu zaprezentować swój poziom.
W Warszawie taka gala możliwa byłaby chyba tylko na Torwarze?
- Mam nadzieję, chciałbym żeby tak było.
Mistrzostwa Polski generalnie odbywają się w małych miejscowościach, w tym roku będzie podobnie.
- Ostatnie mistrzostwa Polski odbyły się we Wrocławiu i można powiedzieć, że po raz pierwszy od wielu lat zawitaliśmy do większego miasta. To jest pocieszające. W mniejszych miejscowościach są mniejsze koszty i większe jest wsparcie z miasta dla lokalnych klubów. W Warszawie, czy innych dużych miastach, tego w ogóle nie ma.
Gdzie w Warszawie można by zorganizować takie mistrzostwa Polski? Może na Forcie Bema, czy to za małe lokum?
- Tam byłoby za mało miejsca, przydałaby się większa sala. Trzeba pamiętać, że Warszawa jest droga, drogie są ceny wynajmu i to jest problemem. Podobnie w innych dużych miastach.
Walczyliście jako Legia we Wrocławiu, ale i innych miejscowościach. Nie zdarzały się sytuacje, że kibice byli do Was wrogo nastawieni, bo jak wiadomo Legia jest w wielu polskich miastach znienawidzona.
- Nigdy nie spotkaliśmy się z takim nastawieniem. Ewentualnie w formie żartów, ze strony innych klubów, ale tak bardziej po przyjacielsku. Mamy duży szacunek u innych za to co robimy, za poziom jaki reprezentujemy. Raczej wszyscy odnoszą się do nas przychylnie.
Kibice Legii mocno wspierają Andrzeja Fonfary. Śledzisz jego walki, co może osiągnąć?
- Oglądałem tylko jego walkę ze Stevensonem, wcześniej nie znałem tego zawodnika. Jest naprawdę wspaniałym bokserem i przed nim duża przyszłość. Pokazał się z bardzo dobrej strony, hart ducha, technika, zabrakło odrobiny szczęścia.
Rozmawiał Bodziach
przeczytaj więcej o: kick-boxing, Przemysław Ziemnicki, Ania Słowik, Zbigniew Raubo, Daniel Żaboklicki
Komentarze: (0)
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.
Dodaj swój komentarz:
autor:
e-mail:
treść:
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE:
- Dean Klafurić zwolniony! (267)
- Legia Warszawa 0-2 Spartak Trnava (207)
- PS: Nawałka odmówił Legii (162)
- Nawałka od środy trenerem? (152)
- Klafurić: Możemy pokonać Spartak w rewanżu (145)
- Ukrainiec kandydatem na trenera (133)
- LIVE!: Spartak Trnava - Legia Warszawa (129)
- Spartak Trnava 0-1 Legia Warszawa (117)
- Legia Warszawa 1-3 Zagłębie Lubin (106)
- Klafurić: Przegrana bitwa, ale nie wojna (94)
Zgłoś newsa!
Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam!
Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!