Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Romeo Jozak - fot. Woytek / Legionisci.com
Romeo Jozak - fot. Woytek / Legionisci.com
Poniedziałek, 16 kwietnia 2018 r. godz. 13:41

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Słowo po niedzieli: Nieufność

Qbas, źródło: Legionisci.com

Prezes Dariusz Mioduski po porażce z Zagłębiem Lubin zwolnił trenera Romeo Jozaka. Szkoleniowca, którego sam wymyślił, by nie powiedzieć: wyciągnął z kapelusza ledwie 8 miesięcy temu i który miał firmować długofalowy projekt, jak Mioduski nazywa swe działania w Legii. Nie sądziłem, że prezes tak szybko się z tego wycofa. Dał przecież trenerowi ogromny kredyt zaufania, zapewnił znakomite warunki pracy i przeznaczył duże pieniądze na transfery.

Zatrudnienie Jozaka, człowieka który nigdy nie pracował w zawodzie, w roli trenera było ogromnym ryzykiem. Oddanie klubu w ręce Chorwatów, właściwie bez nadzoru nad nimi, to ryzyko potęgowało, zamiast minimalizować, a przecież zarządzanie nim, jego zmniejszanie to konik prezesa. W każdym razie pan Romeo od początku jawił się jako ktoś, kto będzie miał w Legii pod górkę, kogo trudno obdarzyć zaufaniem. I rzeczywiście tak było. Dlaczego? W mojej ocenie z pięciu głównych powodów.

Po pierwsze dlatego, że nigdy nie pracował jako trener. Po prostu. Mioduski wziął człowieka, który wcześniej nie prowadził żadnego zespołu. I irracjonalnie uwierzył, że tu będzie odnosił sukcesy. Prezes chciał chyba zostać wielkim odkrywcą, na siłę udowodnić jakim jest wspaniałym wizjonerem. A przecież, podobnie jak w przypadku Hasiego, zewsząd napływały sygnały ostrzegawcze – Jozak nie nadaje się na szkoleniowca. Zgodni byli w tym zarówno chorwaccy dziennikarze, jak i piłkarze. Jozakowi zabrakło właściwie wszystkiego, co powinno cechować trenera – doświadczenia, autorytetu, wizji, koncyliacyjności i po prostu umiejętności.

Po drugie dlatego, że okazał się być słabym szkoleniowcem. Nie mi wprawdzie to oceniać, ale niech przemówią fakty – średnia ligowa punktów 1,78, średnia bramek 1,39 i bilans 13-2-8 (wygrane, remisy, porażki). Jego Legia zagrała tylko jeden mecz, a właściwie pół, po którym mogliśmy być zachwyceni – ze słabiutkim Śląskiem (4-1). Wszystkie pozostałe pozostawiały dużo do życzenia, nawet jeśli wygrywaliśmy zdecydowanie. Z łatwością wyłapywało się minusy, plusów szukało na siłę. Zawodnicy widzieli, że grają słabo („Kuba, ale my ch… gramy" – powiedział onegdaj jeden z liderów drużyny, gdy gratulowałem mu po serii 5 zwycięstw z rzędu) i przyznawali, że za lekko trenowali na obozach. O warsztacie trenera źle świadczy też, że nie udało mu się zbudować drużyny, mimo, choć pewnie właśnie przez, oszałamiającą liczbę 10 transferów zimowych (z czego 7 do „jedynki”), a także słabe przygotowanie kondycyjne legionistów. Ponadto mieszał składem i taktyką, co oczywiście samo w sobie nie jest złe, fajnie mieć kilka wariantów taktycznych, ale nie w sytuacji, gdy trwa ogromna przebudowa, piłkarze dopiero się poznają. Legia Jozaka przypominała wielki plac budowy, na którym się nie tylko eksperymentuje z metodami pracy, ale i trwa rotacja ekipy budowlanej.

Po trzecie dlatego, że Jozak od początku sprawiał wrażenie egocentryka. Zaczął fatalnie od stwierdzenia, że będziemy dziękować Mioduskiemu za to, że go zatrudnił. Wrażenie to spotęgowało zachowanie po klęsce w Poznaniu, gdzie opowiadał jak to piłkarze go zdradzili i przyrównywał do panienek. Potem były też wiele różne zachowania, które zdawały się o tym świadczyć: prężenie się po zwycięstwach, rzucanie marynarką, a w końcowej fazie dramatyczne gesty na konferencjach. Wszystko to jednak był pic, bo zaklinanie rzeczywistości nie mogło pozytywnie wpłynąć na wyniki. Owszem, można pompować piłkarzy, jak przed ostatnim meczem w Zabrzu, i liczyć krótkotrwałe efekty, ale trzeba jakoś drużynę do siebie i swoich metod przekonać, sprawić, by uwierzyli. Pozorowanie ma krótkie nogi. A Jozak dużo grał, udawał. Nie bez przyczyny piłkarze zaczęli nazywać go „Aktor”, a chorwackie media, już w momencie zatrudnienia w Legii, "doktorem blefu".

Po czwarte, dużo gadał. Za dużo, choć to akurat łączyło go z prezesem Mioduskim. Wymyślał historie, jak tę z Niezgodą, który miał go zapytać: „Coach, how are you?”. By uwiarygodnić swoje tezy, prowadził monologi jak na akademickiego wykładowcę przystało: opowiadał kwieciście, stosował kaznodziejskie metafory. To takie w amerykańskim stylu, ale zupełnie nie pasujące do piłkarskiej szatni. Po zremisowanym, co najwyżej przeciętnym meczu w Zabrzu napinał muskuły i wysyłał sygnały do rywali w walce o mistrzostwo Polski. Składał też obietnice, które okazały się być bez pokrycia. Nic dziwnego, że zawodnicy patrzyli na niego z coraz większym niedowierzaniem, a potem nawet z pobłażaniem.

Po piąte, był niekonsekwentny. Raz chciał pokazać, jaki jest twardy (sam opowiadał, że ma silny charakter, a prezes przyrównywał go do Czerczesowa), a innym razem zgrywał brata-łatę, jak podczas zimowych zgrupowań, gdy dawał zawodnikom zbyt wiele luzu. Nie wiedział jaki ma być dla piłkarzy, a trener po prostu musi być sobą. Każdy fałsz, nieszczerość podopieczni wychwycą i obrócą przeciw niemu, zupełnie jak uczniowie. Szczytem wszystkiego było odsunięcie od drużyny Kucharczyka z absurdalnych, nieprawdziwych powodów, a potem przywrócenie go do drużyny, ot tak. Jozak nawet nie tyle stracił kontrolę nad szatnią, co nigdy jej nie miał. Piłkarze najpierw mu się przyglądali, a potem szybko się na nim zawiedli. Nawet przeprosiny, na które trenera stać go było po słowach wypowiedzianych w Poznaniu, nie zdały się na wiele. Nieufność pozostała.

I ta nieufność to znak rozpoznawczy kadencji Jozaka. Nie sposób było uwierzyć, że to się może powieść, bo nie było ku temu żadnych racjonalnych przesłanek, choć klub pr-ową paplaniną próbował zamieszać kibicom w głowach, a prezes Mioduski nadal próbuje. W projekt z Jozakiem nie uwierzyli też piłkarze. Czy uwierzą w Klafuricia? Wierzę w progres, może nie zbyt duży, ale jednak. Nawet źle przygotowani zawodnicy będą prezentować się lepiej bez nielubianego szefa. Nowy trener ma też o tyle dobrze, że nikt nie wymaga od niego cudów. Ma cele do zrealizowania i nieważne jak tego dokona. Może grać z kontry, może wygrać puchar po karnych. Liczy się wyłącznie wynik.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL
Kątem Oka na FB



Komentarze: (0)

Serwis Legionisci.com nie ponosi odpowiedzialności za treść powyższych komentarzy - są one niezależnymi opiniami czytelników Serwisu. Redakcja zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy zawierających: wulgaryzmy, treści rasistowskie, treści nie związane z tematem, linki, reklamy, "trolling", obrażające innych czytelników i instytucje.
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.

Dodaj swój komentarz:

autor:

e-mail:


treść:


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!