Michał Michalak - fot. Hugollek / Legionisci.com
Uwaga: Wiadomość archiwalna!
Michalak: Starałem się grać jak najlepiej
Bodziach, źródło: Legionisci.com
Michał Michalak do Legii trafił wraz z końcem października i zagrał zarówno w rozgrywkach ligowych, jak i fazie grupowej FIBA Europe Cup. Legionista został najlepszym strzelcem Energa Basket Ligi w sezonie 2019/20, notując średnio 21,9 punktu w 17 rozegranych meczach ligowych. Dobre występy w Legii sprawiły, że Mike Taylor powołał Michalaka do reprezentacji Polski, a zawodnik rozegrał w lutym dwa mecze w kwalifikacjach do mistrzostw Europy.
Zapraszamy do lektury rozmowy z zawodnikiem, który w zakończonym niedawno sezonie, rozegrał 21 meczów w barwach naszego klubu.
Zostałeś najlepszym strzelcem zakończonego przedwcześnie sezonu. Zapewne ten tytuł smakowałby jeszcze lepiej, gdyby liga została dograna do końca.
Michał Michalak: Sam fakt zostania królem strzelców ligi jest super wyróżnieniem, nie ma co ukrywać. Bardzo się z tego cieszę, że udało mi się to osiągnąć w tym sezonie. Pomimo okoliczności, bowiem szkoda, że nie udało się dokończyć sezonu. W meczach pozostałych do końca rozgrywek, na pewno robiłbym wszystko, aby utrzymać wysoką średnią punktową, a także swoimi występami przyczynić się do kolejnych zwycięstw Legii. Wydaje mi się, że wchodziliśmy na dobrą ścieżkę.
Rywalizowałeś m.in. o tytuł króla strzelców z Dominikiem Artisem, który z Dąbrowy Górniczej przeniósł się do Olimpiji Ljubljana i tam również spisywał się bardzo dobrze. Śledziłeś w ogóle tę Waszą "rywalizację", kto jaką ma średnią, które miejsce zajmujesz w klasyfikacji?
- Moje występy indywidualnie były dobre, po jakimś czasie okazało się, że jestem w tym wyścigu o tytuł króla strzelców. Zwróciłem na to uwagę dopiero po tym, jak pojawił się pierwszy artykuł na ten temat w sieci. Przez cały sezon starałem się grać jak najlepiej, a wynikiem tego była wysoka średnia punktowa.
Można też powiedzieć, że Twój indywidualny wynik jest trochę na osłodę wyników, które osiągaliście jako zespół w tym sezonie.
- Z pewnością pozostaje duży niedosyt po zakończeniu tego sezonu. Co prawda trochę odbiliśmy się, skończyliśmy na czternastym miejscu, ale jestem przekonany, że mogło się skończyć jeszcze lepiej, bowiem byliśmy na fali wznoszącej. Bardzo chcieliśmy zostawić na koniec rozgrywek dobre wrażenie. Nie da się ukryć, że to pozytywne dla mnie wydarzenie - fakt, że zostałem królem strzelców. Szkoda, że po drodze nie udało się wygrać kilku spotkań więcej, bo mieliśmy wiele zaciętych meczów, które przegrywaliśmy w samych końcówkach.
To mogło wynikać z braku doświadczenia niektórych zawodników? Chociaż w trakcie rozgrywek do zespołu dołączali raczej koszykarze ograni, jak Ty, czy Milan.
- Kilka takich meczów mieliśmy w europejskich pucharach oraz w tym właśnie okresie, kiedy graliśmy co trzy dni. Przez to trochę "cierpieliśmy" w polskiej lidze. Może w końcówkach brakowało nam sił? Może też mieliśmy zbyt wąski skład, żeby występować na dwóch frontach. Po kilku kolejnych porażkach z rzędu, zaczęliśmy grać falami i to w dużej mierze uwarunkowane było czynnikami psychologicznymi. Drużyna była zdołowana i chyba przez to poddawaliśmy się depresji w środku meczów, kiedy rywal zdobywał punkty z rzędu, nam opadały ręce. Później nie raz musieliśmy odrabiać i albo brakowało nam czasu, albo już sił w końcówce. Część meczów rozstrzygały ostatnie rzuty, a w nich jest już loteria - czasem się trafi, innym razem nie. Z Kingiem i z MKS-em Dąbrowa udało się przechylić mecze na swoją korzyść, ale jednak większość końcówek przegraliśmy. Można się doszukiwać wielu przyczyn takiego stanu.
Jak wyglądały przygotowania do meczu z Asseco Arką, który został odwołany dzień przed planowanym terminem? Wiem, że mieliście problemy zdrowotne w zespole, ale też wiedzieliście już co dzieje się na świecie z koronawirusem. Mimo wszystko trzeba było myśleć o taktyce, treningach i jak najlepszym przygotowaniu do meczu, który miał się odbyć.
- Przygotowywaliśmy się do tego meczu normalnie, na tyle, na ile mogliśmy. W ostatnim tygodniu przed meczem mieliśmy na zajęciach okrojony skład, bowiem kilku z nas było chorych, i trudno było zagrać 5x5. Ze względu na ogłoszony stan epidemii każdy chuchał na zimne i jak tylko ktoś się w zespole rozchorował, zostawał w domu, by nie zarazić pozostałych. Natomiast ci, którzy byli zdrowi, byli gotowi do grania w piątek. W czwartek rano dowiedzieliśmy się, że Arka nie przyjedzie do Warszawy, a następnie dotarła do nas informacja, że liga zostaje zawieszona.
Kiedy podpisywałeś kontrakt z Legią, chyba nie spodziewałeś się, że ten sezon skończycie dopiero na 14. pozycji. Perspektywy i plany były zupełnie inne.
- W momencie podpisania kontraktu Legia co prawda miała bilans w lidze 0-5, ale trzeba też pamiętać, że właśnie na początku rozgrywek były najtrudniejsze mecze, z czołowymi drużynami ligi. Perspektywa była taka, aby powalczyć o play-offy. Gra w nich to był cel na ten sezon, jak również próba awansu do kolejnej fazy FIBA Europe Cup. Wiadomo jak to się skończyło, więc po fakcie można ocenić, że nam to nie wyszło. Duża liczba porażek, także tych po zaciętych końcówkach, sprawiła, że musieliśmy walczyć o utrzymanie. Ciągle czegoś nam brakowało. Rywale uciekli w tabeli i szanse na play-offy znacznie spadły, my zaś znaleźliśmy się wśród trzech zespołów, które musiały walczyć o ligowy byt. Wiedząc, że play-off nie będą już realne, chcieliśmy wykrzesać z siebie maksimum, żeby mimo wszystko pozostawić po sobie dobre wrażenie.
Dla Ciebie gra w europejskich pucharach nie była niczym nowym, w europucharach grał także wcześniej Filip Matczak. Myślisz, że w tych rozgrywkach mogło brakować Wam jako drużynie doświadczenia i ogrania na tym poziomie?
- Do grania dwóch meczów w tygodniu, w dodatku z tymi wszystkimi przelotami i kwestiami logistycznymi, konieczna jest odpowiednia konstrukcja drużyny. To zupełnie co innego niż rozgrywanie jednego meczu na tydzień w polskiej lidze. Nie podołaliśmy temu jako drużyna. W FIBA Europe Cup graliśmy kilka meczów na styku, ale ciągle czegoś brakowało w końcówkach. Potencjalnie były szanse na awans, ale niestety nie udało się. Do takiego grania, potrzeba szerokiego składu. Tego zabrakło i to przełożyło się na wyniki.
Z perspektywy czasu uważasz, że dobrze zrobiłeś, koncentrując się początkowo na podpisaniu kontraktu z klubem zagranicznym? Zapewne ofert z polskiej ligi nie brakowało.
- Wszystko można ocenić po fakcie, z perspektywy czasu. Koniec końców okazuje się, że była to całkiem dobra decyzja, sądząc po tych okolicznościach, które nastąpiły na przestrzeni sezonu. Przed sezonem zdecydowałem się na późne podpisanie kontraktu, nie wiedziałem jak wszystko się potoczy. Dzięki temu mogłem spokojnie wyleczyć się do końca, z kontuzji którą miałem w poprzednim sezonie i która przez prawie cały poprzedni sezonu utrudniała mi grę na odpowiednim poziomie. Nie byłem wtedy w pełni zdrowy, ani w pełni sprawny do gry na sto procent. W tym sezonie czułem się naprawdę świetnie fizycznie, chyba najlepiej w swojej dotychczasowej karierze. Przez cały sezon byłem zdrowy. Podpisałem kontrakt dopiero w listopadzie i ten sezon indywidualnie był dla mnie bardzo udany. Zaowocowało to powołaniem do reprezentacji Polski, zagrałem w eliminacjach do mistrzostw Europy. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo jak się potoczy życie, ale nie żałuję swoich decyzji.
Przed kolejnym sezonem będziesz bardziej ostrożny z ograniczaniem się jedynie go gry w zagranicznym klubie?
- Nie ukrywam, że bardzo chciałbym wyjechać do silniejszej ligi. To mój priorytet. W tej chwili to dość abstrakcyjne, by mówić o jakichkolwiek planach, ponieważ trudno przewidzieć, jaka będzie sytuacja życiowa, w związku z panującą epidemią. Kiedy już skończy się epidemia, zobaczymy jak będzie wyglądała sytuacja ekonomiczna na świecie, jak będzie wyglądał rynek europejski w koszykówce. W tej chwili to jedna wielka niewiadoma.
Grałeś w Legii sporo, byłeś liderem drużyny, osobą od której wiele zależało. Chyba jednak początkowo ta intensywność grania sprawiała, że w decydujących momentach brakowało ci "pary", czasem precyzji przy rzutach wolnych?
- Po czterech miesiącach treningów indywidualnych, które robiłem od początku wakacji, wszedłem od razu do drużyny i pomimo że byłem świetnie przygotowany fizycznie, należy pamiętać, że wysiłek meczowy jest czymś zupełnie innym. Ciężko przygotować się pod tym kątem ćwicząc samemu ze względu na zupełnie inną intensywność. Na przestrzeni pierwszego miesiąca czy dwóch grania z reguły przychodzi kryzys, zmęczenie organizmu spowodowane szokiem i zmianą wysiłku. Trener Spasev oczekiwał ode mnie, że będę grał niemal całe mecze, więc siłą rzeczy początkowo przychodziły momenty zmęczenia. Przez to mogło brakować precyzji w końcówkach. To normalne. Intensywność koszykówki jest dziś bardzo duża. Na najwyższym poziomie zawodnicy nie są w stanie grać ciągle po 40 minut. Starałem się oczywiście sprostać oczekiwaniom trenera, na tyle na ile tylko mogłem.
Kiedy podawano skład reprezentacji Polski na MŚ w Chinach, łudziłeś się trochę, że się z niej znajdziesz? Nie było nutki żalu, że Mundial odbędzie się bez Ciebie?
- Zupełnie nie. Wiedziałem, że trener Taylor ma swoich zawodników, którzy są w jego reprezentacji od długiego czasu na tych pozycjach, na których sam występuję. Miałem w wakacje inne priorytety - chciałem doprowadzić się zdrowotnie do jak najlepszego stanu. Takiego, abym mógł na sto procent grać i trenować już w trakcie rozgrywek, a nie tylko doraźnie podleczać się, jak to miało miejsce wcześniej. W pełni poświęciłem na to wakacje i można powiedzieć, że postawione przed sobą zadanie wykonałem.
Mecze Polaków na MŚ na pewno oglądałeś. Powiedz, co myśli zawodnik, kiedy widzi gwizdki takie jak te w meczu Chiny - Polska? Chyba trudno się nie zagotować...
- Oczywiście kibicowałem i widziałem wszystkie mecze w telewizji. Bardzo cieszyłem się z wyników. Wspomniany mecz był gwizdany typowo pod gospodarzy, ale trzeba podkreślić, że chłopaki z naszej reprezentacji świetnie sobie z tym poradzili. To było kluczowe zwycięstwo Polaków do osiągnięcia dalszych sukcesów.
Powołanie Ciebie do reprezentacji na lutowe mecze kwalifikacyjne do mistrzostw Europy, z pewnością było efektem bardzo wysokiej formy prezentowanej w Legii. Miałeś wcześniej, przed ogłoszeniem powołań, informację że jesteś bardzo blisko kadry?
- Wiedziałem od kilku lat, właściwie od początku kiedy trener Taylor objął reprezentację, że jestem w szerokim gronie kandydatów do gry w reprezentacji. Byłem na kilku zgrupowaniach, brałem już udział w eliminacjach, więc zdawałem sobie sprawę, że jest potencjalnie taka możliwość. Chociaż tak naprawdę skupiałem się na swojej grze przez cały sezon, a powołanie było wynikową wszystkich występów i formy, którą prezentowałem. Nie ukrywam, bardzo się cieszyłem z tego powołania i cieszę się, że miałem możliwość reprezentowania Polski. Mam nadzieję, że będę to kontynuował w najbliższej przyszłości.
Chyba trochę żal, że w pierwszym meczu rozgrywanym w Gliwicach nie udało się wygrać, ale to co zrobiliście później w Hiszpanii, było już wielką niespodzianką. Chyba nikt nie spodziewał się, że po porażce z Izraelem będziecie w stanie pokonać, w dodatku na wyjeździe, niezwykle mocną Hiszpanię.
- Pierwszy mecz w Gliwicach był bardzo nieskuteczny z naszej strony. Nie wykorzystywaliśmy naszych wypracowanych pozycji w ataku. Wydawało się, że to spotkanie, w którym jesteśmy faworytem i powinniśmy je spokojnie wygrać. Rywale postawili się i to oni odnieśli zwycięstwo. Nikt z kolei nie spodziewał się naszej wygranej z Hiszpanią. Założenie kibiców na ten dwumecz to była jedna wygrana i to koniec końców zostało zrealizowane. Wiadomo, że po porażce u siebie z Izraelem, pojechaliśmy do Hiszpanii bardzo zmotywowani. Można powiedzieć, że to był nasz historyczny wyczyn. Gdyby było na odwrót... wiadomo, że po zwycięstwie z Izraelem atmosfera przed meczem z Hiszpanią mogłaby być inna. Nie wiadomo, jak wtedy potoczył się mecz w Saragossie. Wszystko ma swoje konsekwencje.
Brałeś w tym sezonie udział w konkursie rzutów za 3 punkty, w którym ostatecznie zająłeś trzecie miejsce. Po pierwszej serii miałeś najlepszy wynik, więc w tamtym momencie oczekiwania były większe.
- Wygrałem pierwszą serię i gdyby konkurs, jak niektóre konkursy skoków narciarskich, został zakończony po pierwszej serii ze względu na wiatr, to cieszyłbym się ze zwycięstwa (śmiech). W drugiej serii nie poszło mi już tak dobrze, ale przegrałem z bardzo dobrymi strzelcami. W drugiej serii nie wpadło mi już tyle rzutów, rywale byli w niej lepsi. Cieszę się, że awansowałem do serii finałowej i zająłem w niej trzecie miejsce. Mam nadzieję, że następnym razem to ja odniosę zwycięstwo.
Powiedz dlaczego dwa dni wcześniej w meczu z HydroTruckiem wypadliście tak słabo, szczególnie biorąc pod uwagę mecz ligowy obu drużyn, który odbył się chwilę wcześniej w dodatku na wyjeździe?
- To dla mnie olbrzymia zagadka. Byłem zdania, że wygramy z drużyną z Radomia. Szczególnie właśnie po tym meczu ligowym, który miał miejsce parę dni wcześniej. Czuję duży żal, że to się nam nie udało. Górę chyba wzięła psychologia. Nie powiem, że wyszliśmy na parkiet zrezygnowani, ale czegoś nam brakowało. Kreowaliśmy sobie sporo pozycji rzutowych, na przestrzeni całego spotkania mieliśmy dużo otwartych rzutów, ale byliśmy bardzo nieskuteczni. Nie trafiając tylu rzutów, trudno było nawiązać rywalizację z radomianami, którzy dobrze egzekwowali swoje założenia. Kiedy zaś rywale osiągnęli przewagę, my zamiast powalczyć przynajmniej o porażkę z honorem, rywale jeszcze bardziej nam odjechali, a wynik końcowy wyglądał wręcz dramatycznie.
Chyba po raz pierwszy w karierze miałeś okazję grać i trenować w tak wielu halach. Czy to mogło mieć wpływ na Wasze wyniki?
- Od momentu powrotu na Bemowo poczuliśmy, że jesteśmy w domu. Kibice świetnie nas tam wspierali, atmosfera podczas spotkań na Bemowie była bardzo fajna i pomagała nam w grze. Wiedzieliśmy jednak jakie są okoliczności i trzeba się było do nich dostosować. Mimo wszystko nie szukałbym tu wymówki naszych słabszych występów.
Dwukrotnie miałeś okazję grać już w klubach zagranicznych. W Brescii byłeś dość krótko - trafiłeś tam po sezonie zasadniczym w Turowie Zgorzelec. Jak wspominasz ten włoski okres?
- Możliwość wyjazdu pojawiła się spontanicznie, byłem już 3-4 dni po zakończeniu sezonu w Polsce. To była już końcówka sezonu zasadniczego we Włoszech, drużyna miała potencjalnie szanse na awans do play-offów. Kiedy przyjechałem do Brescii, mieli kontuzjowanych trzech, bądź czterech podstawowych zawodników, a do gry sprawnych było pięciu plus ja. Z czego dwóch graczy przez cały sezon grało bardzo niewiele. Musieliśmy wygrać ostatnie spotkanie na wyjeździe, na trudnym terenie. Przez większość spotkania graliśmy "na remisie", ale w końcówce zabrakło nam sił i rywale odjechali, a nam nie udało się awansować do fazy play-off. Dlatego też ten sezon we Włoszech skończył się dla mnie bardzo szybko. Była to moja pierwsza zagraniczna przygoda.
To pomogło w jakiś sposób w podpisaniu kolejnego zagranicznego kontraktu, tym razem w Saragossie?
- Chciałem wtedy wyjechać do zagranicznego klubu. W tym przypadku podpisałem kontrakt na cały rok i to była zdecydowanie dłuższa przygoda niż ta we Włoszech. Na pewno dzięki temu zebrałem dużo doświadczenia.
Jak wspominasz tamten sezon, bo z pewnością czymś niesamowitym musi być rywalizacja z Euroligowymi drużynami, Realem, czy Barceloną?
- Organizacja na bardzo wysokim poziomie, wypełnione hale, po kilka tysięcy kibiców na trybunach na każdym spotkaniu. Cieszę się, że miałem możliwość rywalizować na co dzień w lidze hiszpańskiej. Tam każdy mecz jest olbrzymim wyzwaniem, trzeba być w pełni skupionym, grając z drużynami najlepszymi, a z Euroligowymi tym bardziej. Kiedy ma się słabszy dzień, taki Real, czy Barcelona mogą zwyczajnie przejechać się po drużynie przeciwnej. Zespoły z dołu tabeli też potrafią urwać punkty, dzięki czemu wiele meczów jest bardzo wyrównanych. Mam nadzieję, że jeszcze będę miał możliwość rywalizowania na takim poziomie.
Liga hiszpańska to Twój wymarzony kierunek?
- Liga hiszpańska jest według mnie najlepszą obecnie ligą w Europie. Większość koszykarzy dąży do tego, by w niej występować, nie tylko ze względu na poziom ligi, ale i klimat, pogodę, atmosferę. Ma swój urok, ale jest też kilka innych lig, które mają swoje drużyny w europejskich pucharach, czy w Eurolidze. Wszystko sprowadza się najpierw do otrzymania szansy i trudno jest sobie samemu tak "wybierać".
Jak spędzasz obecnie czas, kiedy nie można za bardzo wychodzić z domu? Chyba można ten czas wykorzystać, spędzając go z rodziną, mając na to więcej czasu niż w trakcie sezonu, kiedy jest sporo wyjazdów.
- Zgodnie z zaleceniami premiera i rządu zostajemy w domu. Mamy dużo czasu dla siebie, więc można powiedzieć, że nadrabiamy zaległości i cieszymy się własnym towarzystwem w gronie rodzinnym razem z żoną i dziećmi. Przy okazji oczywiście trenuję również - na ile to możliwe - w warunkach domowych oczywiście. Będę robił wszystko, by jak najlepiej przygotować się do kolejnego sezonu, który mam nadzieję rozpocznie się zgodnie z planem.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Komentarze: (0)
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.
Dodaj swój komentarz:
autor:
e-mail:
treść:
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE:
- Dean Klafurić zwolniony! (267)
- Legia Warszawa 0-2 Spartak Trnava (207)
- PS: Nawałka odmówił Legii (162)
- Nawałka od środy trenerem? (152)
- Klafurić: Możemy pokonać Spartak w rewanżu (145)
- Ukrainiec kandydatem na trenera (133)
- LIVE!: Spartak Trnava - Legia Warszawa (129)
- Spartak Trnava 0-1 Legia Warszawa (117)
- Legia Warszawa 1-3 Zagłębie Lubin (106)
- Klafurić: Przegrana bitwa, ale nie wojna (94)
Zgłoś newsa!
Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam!
Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!