Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
fot. Dariusz Chojnacki
fot. Dariusz Chojnacki
Czwartek, 17 września 2020 r. godz. 13:44

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Pięćdziesiąt lat minęło... Odcinek 11.

Łukasz

Wyobraźmy sobie majowy wieczór w 1970 roku. Na Stadionie San Siro w Mediolanie w finale Pucharu Europy naprzeciw mocnej szkockiej drużyny - Celtic Glasgow stanęli reprezentujący polską piłkę „wojskowi” z Warszawy, w składzie których wiodą prym weteran Lucjan Brychczy i nadzieja nowego pokolenia Kazimierz Deyna. W pierwszej fazie spotkania dominują doświadczeni zawodnicy z Wysp Brytyjskich i tuż przed upływem drugiego kwadransa obejmują prowadzenie po zaskakującym strzale zza pola karnego Thomasa Gemmella. Mimo to będący rewelacją tamtych rozgrywek warszawianie po dwóch minutach wyrównują po strzale głową Bernarda Blauta. Zacięta walka trwa dwie godziny, obydwie drużyny miały swoje szanse, ale tuż przed końcem dogrywki na szalony rajd zdecydował się Robert Gadocha, który minął bramkarza i oddał strzał w kierunku pustej bramki… Tak mógł wyglądać najpiękniejszy dzień w historii polskiej piłki klubowej, ale w rzeczywistości to zawodnicy holenderskiego Feyenoordu Rotterdam wykorzystali swoją szansę na zdobycie najcenniejszego trofeum w europejskim futbolu. Pierwszego i ostatniego zarazem do obecnego momentu. Niewiele brakowało, a na ich miejscu mogli znaleźć się piłkarze Legii Warszawa. Niestety bezbramkowy remis na Stadionie Wojska Polskiego, który preferował gości oraz względy pozasportowe, które miały związek z wydarzeniami przed rewanżem spowodowały, iż nie udało im podjąć skutecznej walki z Holendrami na ich terenie i dostać do wymarzonego finału.

Odcinek 1. - Jak wyglądały dawniej rozgrywki pucharowe?
Odcinek 2. - Wyprawa do Aradu
Odcinek 3. - Kanonada
Odcinek 4. - Nieoceniona pomoc Dygata
Odcinek 5. - Kazimierz. Piłkarz, który został „Generałem”
Odcinek 6. - „Transakcja” potyczek Legii z „Galatą”
Odcinek 7. - Remis nad Bosforem na wagę złota
Odcinek 8. - Druga młodość „Kiciego”
Odcinek 9. - Bezbramkowy niedosyt
Odcinek 10. - „Przyłapani” na dewizach

Cz. 11. Koniec pucharowej kariery w Rotterdamie.

15 kwietnia 1970 roku o godzinie 20:30 w obecności ponad 60 tys. widzów rozpoczął się rewanżowy półfinał, który był rozgrywany na jednym z bardziej znanych obiektów w Europie – stadionie De Kuip („Wanna”) w Rotterdamie. Każda wygrana lub bramkowy remis dawał awans „wojskowym”. W przypadku powtórzenia rezultatu z pierwszego spotkania doszłoby do dogrywki, a gdyby ta nie przyniosła rozstrzygnięcia, zamiast znanego nam współcześnie konkursu „jedenastek” obydwa zespoły spotkałyby się po raz trzeci na neutralnym gruncie. Co ciekawe, w tej edycji Pucharu Europy we wcześniejszych rundach nie rozgrywano dodatkowych meczów. Jesienią 1969 r. przy identycznych rezultatach w obydwu spotkaniach i nierozstrzygniętej dogrywce od razu przystępowano do losowania zwycięzcy dwumeczu. Natomiast w poprzednim sezonie w ćwierćfinale doszło do trzeciej konfrontacji pomiędzy Ajaxem Amsterdam i Benficą Lizbona. Legioniści zagrali w takim samym w składzie jak w Warszawie, ale tym razem obyło się bez zmian w trakcie gry. Gospodarze również wystawili taką samą „jedenastkę” i nie przeprowadzili żadnych roszad kadrowych. Mecz prowadził angielski sędzia Kevin Howley. Według danych uefa.com i transfermarkt.com żółtą kartkę otrzymał od niego Wim van Hanegem. W Internecie można znaleźć wyłącznie krótkie fragmenty tego spotkania, w związku z tym przebieg boiskowych wydarzeń odtworzę głównie na podstawie relacji prasowych. Tym razem Holendrzy zagrali w swoich tradycyjnych strojach (czerwono-białe koszulki z pionowym pasem po środku i czarne spodenki), a goście w nieco podobnym zestawie, co u siebie z AS Saint-Étienne (różnica dotyczyła koloru spodenek i getrów, ponieważ tym razem były białe). Jak relacjonował Grzegorz Aleksandrowicz dla „Przeglądu Sportowego” w numerze 46 z 1970 r.: Piłkarze Legii zakończyli karierę w turnieju o Puchar Europy 1969/70, przegrywając rewanżowy mecz z Feijenoordem 0:2, który tym samym zakwalifikował się do finału PKME. Jego przeciwnikiem będzie Celtic Glasgow, który wygrał z Leeds 2:1. Pokonanie mistrza Holandii było w środę ponad siły drużyny warszawskiej. Ustępowała ona przeciwnikowi przede wszystkim w szybkości przeprowadzania akcji, nie była też w tym dniu tak wyrównanym i dobrze usposobionym zespołem jak Feijenoord, który odniósł zasłużone zwycięstwo. Wolna gra Legii nie mogła przynieść pożądanych rezultatów, ponieważ defensywa Holendrów była bardzo czujna i doskonale taktycznie nastawiona. Panowała ona na swoim przedpolu, nie dopuszczając prawie w ogóle napastników Legii do strzału. Ze strzałami napastników warszawskich było zresztą w tym meczu bardzo kiepsko. Legia zagrała słabiej, niż oczekiwaliśmy. Gospodarze już w 3 minucie objęli prowadzenie. Błędy popełnione przez formację obronną i Grotyńskiego bezlitośnie wykorzystał van Hanegem, który celnie uderzył piłkę głową z bliskiej odległości. Warszawianie próbowali szybko odrobić stratę, ale ich próby okazały się nieudane. Następnie inicjatywa należała ponownie do gospodarzy. Duże problemy z szybkim skrzydłowym Coenem Moulijnem miał Stachurski. Legionistów przed utratą kolejnej bramki uratowały słupek i poprzeczka, ale przy takiej ilości błędów podwyższenie prowadzenia przez Holendrów było kwestią czasu. W 31 minucie Franz Hasil uderzył mocno z woleja zza pola karnego (odległość powyżej dwudziestu metrów) i po raz drugi pokonał zaskoczonego Grotyńskiego. W tym momencie „wojskowym” do awansu potrzebne były już dwie bramki. Po przerwie obraz gry zasadniczo nie uległ zmianie, gospodarze kontrolowali sytuację, nieco zwalniając tempo. Wynik 2:0 dla Feyenoordu utrzymał się do końca i oznaczał pożegnanie Legii z Pucharem Europy. Taki też był bilans bramkowy dwumeczu. Była to jedyna porażka warszawian w edycji 1969/70, ale decydująca o odpadnięciu w półfinale. Jak stwierdził trener Zientara: Brak szybkości, a może i kondycji, uwidocznił się szczególnie u niektórych zawodników. Duży wpływ na to miały warunki, w jakich znajdowaliśmy się w okresie przygotowania do meczu. Mokre i miękkie boiska, absolutnie nie dawały pełnych możliwości do wypracowania tego ważnego elementu w nowoczesnej grze. Feijenoord natomiast jest w pełnym sezonie, jego zawodnicy są świetnie rozbiegani i trudne warunki terenowe nie sprawiają specjalnych kłopotów lub przeszkód w prowadzeniu akcji długimi piłkami. Pewien wpływ na przebieg gry i na postawę naszych zawodników miała stracona nieszczęśliwie już w 3 min. bramka. Wprawdzie drużyna poderwała się zaraz do ataku, ale dokonała tego zbyt wielkim nakładem sił, tak, że później odczuła to w poważnym stopniu. Przegraliśmy mecz zasłużenie, bo daleko nam jeszcze do miana rzeczywiście najlepszych drużyn w Europie. Zrobiliśmy to, co mogliśmy, na co nas było stać. Zdaniem trenera Happela jego zespół wygrał zasłużenie, a rezultat odzwierciedlał przebieg spotkania. Następnie dodał: Po przerwie nakazałem swoim zawodnikom grę bardziej ostrożną, wychodząc z założenia, że w wypadku zdobycia bramki przez Legię, piłkarze Feijenoordu wpadliby w stan zdenerwowania, co mogłoby mieć poważny wpływ na dalszy przebieg meczu. I gwarantuję, że gdyby Legii udało się strzelić jedną bramkę, moglibyśmy szybko stracić i drugą. Legia grała w tym meczu słabiej, niż przed dwoma tygodniami, raziła przede wszystkim powolnością w akcjach. „Kici” zaś powiedział: Zawodnicy Feijenoordu byli tym razem lepsi od nas, grali szybciej. W takich meczach trzeba zwyciężać na własnym boisku, inaczej nie odegra się w Pucharze Europy żadnej roli. Zdaniem specjalnego wysłannika „Życia Warszawy” – Stefana Sieniarskiego (numer z 16 kwietnia 1970 r.): Gdyby Legia grała tak jak jesienią to kto wie, czy zadowolić musielibyśmy się tylko takim sukcesem jak uczestnictwo mistrza Polski w półfinale Pucharu. Ale dzisiejsza Legia, to nie ten sam, niestety, zespół co przed paru miesiącami. Najlepszy piłkarz zeszłego roku Kazimierz Deyna jest cieniem wielkiego zawodnika. Prócz tego dziennikarz wskazywał na lekką niedyspozycję Brychczego. Ewidentnie linia pomocy była, tak jak wskazywał wcześniej trener Vorwärtsu, kluczem do sukcesu Holendrów. Do tego wykorzystali atut w postaci swojej publiczności, o czym wspomniano w komentarzu: To co widzieliśmy na boisku rotterdamskim przechodzi wszelkie nasze pojęcia o atmosferze wielkich spotkań. Mecz w Rotterdamie to coś znacznie ciekawszego niż spotkania na stadionie śląskim, o których tyle pisaliśmy. Po ostatnim gwizdku sędziego wielu fanów gospodarzy wbiegło na murawę boiska i świętowali sukces swojej drużyny, co zostało uwiecznione w materiale video. Następnego dnia można było przeczytać w warszawskiej gazecie: W Rotterdamie panuje powszechna radość z awansu Feijenoordu do finału Pucharu Europy. W środę po meczu na ulicach południowej dzielnicy miasta, w której znajduje się stadion, do późnych godzin nocnych trwał karnawał kibiców. Prasa nie szczędzi pochwał piłkarzom mistrza Holandii. Już w pół godziny po zakończeniu meczu ukazało się specjalne wydanie gazety „Het Vrije Volk”, w całości poświęcone piłkarskiej środzie. Na pierwszej stronie widniał olbrzymi tytuł: „Feijenoord finalistą. Wspaniałe dwa gole rzuciły Legię na kolana”, a pod nim zdjęcie przedstawiające moment zdobycia pierwszej bramki przez van Hanegema. Także czwartkowe gazety poświęcają meczowi całe kolumny. Oto niektóre tytuły: „Szturm Feijenoordu w pierwszej części spotkania. Legia wolniejsza o klasę. Zadecydowała bramka van Hanegema” („De Telegraaf”). Pisząc o postawie drużyny polskiej komentatorzy podkreślają, że powolność i brak zdecydowania piłkarzy Legii ułatwiły zadanie Feijenoordowi. Dodam jeszcze, że stadion w Rotterdamie na przestrzeni wielu lat nie był szczęśliwy dla innych polskich klubów. Przegrywali na nim z Feyenoordem zawodnicy Gwardii Warszawy, Ruchu Chorzów oraz Wisły Kraków, czy też nasza reprezentacja w eliminacjach do pierwszego meksykańskiego Mundialu. Dopiero w 2008 roku fuzyjny Lech Poznań zdołał pokonać Holendrów 1:0, dzięki czemu zdołał przebrnąć ówczesną fazę grupową Pucharu UEFA. Co prawda, w pierwszym historycznym dwumeczu polsko-holenderskim w ćwierćfinale Pucharu Intertoto w edycji 1966/67 Zagłębie Sosnowiec okazało się lepsze w dwumeczu od zespołu DWS Amsterdam (2:2 na wyjeździe i 3:0 u siebie), natomiast w rozgrywkach pod egidą UEFA przez dłuższy czas nasi ligowcy nie potrafili znaleźć sposobu na drużyny z kraju tulipanów. Dopiero legioniści jako pierwsi wyeliminowali w Pucharze UEFA w edycji 2002/2003 przedstawiciela Eredivisie, gdyż okazali się dużo skuteczniejsi od FC Utrecht (aż 7:2 w dwumeczu). Natomiast w bieżącej dekadzie piłkarze Legii nie zdołali pokonać w sześciu spotkaniach ani razu bramkarzy zarówno PSV Eindhoven, jak też Ajaxu. Reprezentacja Oranje, czy też kluby z Niderlandów od wielu lat są zmorą naszych zespołów i nie jest to kwestia przypadku. Duży wpływ na taki stan ma wysoki poziom wyszkolenia technicznego zawodników holenderskich, natomiast nasi rodzimi gracze w wieku seniorskim mają w tym aspekcie zbyt wiele mankamentów.

{YOUTUBE=7N39w9PN_uw}

Minęło nieco ponad pięćdziesiąt lat, a osiągnięcie tamtej ekipy „wojskowych” nie zostało do tej pory pobite, a tylko raz było powtórzone przez Widzew, jeszcze w czasach, kiedy struktura europejskich pucharów nie została znacząco zmodyfikowana. Mimo to we wspomnieniach piłkarzy przebija się poczucie niespełnienia i niedosytu. W publikacji „Deyna, czyli obcy” główny bohater opowieści miał powiedzieć: „Przegraliśmy w Rotterdamie 0:2, po grze nieprzynoszącej nam zaszczytu. Co prawda Holendrzy wykazali wielką klasę, którą potwierdzili, zdobywając Puchar Europy. Pomimo to twierdzę, że w innych okolicznościach był to przeciwnik do ogrania. Szkoda, taka okazja może nam się nie zdarzyć”. Do końca piłkarskiego świata może się nie zdarzyć. Deyna miał tego świadomość na początku lat siedemdziesiątych. Jak wspominał po latach Bernard Blaut na łamach „Naszej Legii” (numer 36 z 2004 r.), drużyna była nieprzygotowana mentalnie do decydującej batalii: Cały czas rozmawialiśmy o tym, co będzie dalej? Co będzie z Władkiem i „Jojo”? Oni natomiast myśleli, co ich czeka po powrocie do kraju. Ciągle był ogromny stres. Władek i Janusz zastanawiali się nawet, czy nie odłączyć się od grupy i pozostać w Holandii. W końcu po deklaracjach prezesa, że postara się sprawę załagodzić i za naszą namową postanowili powrócić do kraju. Niemniej obydwaj byli spaleni psychicznie i trener Andrzej Zientara rozważał możliwość, by ich nie wystawiać do gry. Ale zarówno Władek, jak i „Jojo”, złożyli deklarację, że chcą grać. Warunki, w jakich się znaleźliśmy, nie pozwalały nam się skoncentrować na czekającym nas meczu. Zestresowani wyszliśmy na stadion Feyenoordu i ulegliśmy Holendrom 0:2. (…) Zdenerwowani popełnialiśmy dużo błędów, a co najgorsze rozbici psychicznie nie byliśmy w stanie podjąć walki. (…) Jestem przekonany, że tam, w Rotterdamie, będąc w swojej normalnej dyspozycji, byliśmy w stanie pokonać Feyenoord. Mogło być inaczej. Zespół był taki, że byliśmy w stanie wygrać z każdą drużyną w Europie. Po tej aferze zaczęła się spadkowa naszej drużyny. Wokół Legii w kraju sytuacja stała się nieciekawa, szczególnie na Śląsku, gdzie wyzywano nas od „złodziei” i „przemytników”. Do konsekwencji afery dewizowej na Okęciu jeszcze nawiążę w kolejnych odcinkach. Z kolei Grotyński, w wywiadzie udzielonym na kilka lat przed śmiercią twierdził („Nasza Legia”, numer 12 z 1998 r.): Nie powinienem w ogóle grać, ale wystawili mnie na siłę. Chłopaki też prosili: „Władek graj! Bez ciebie będzie źle!”. Zagrałem. Dwie stracone bramki to absolutnie nie moja wina. Jest w telewizji film, można sobie obejrzeć. Przy strzale Masila [chodzi o Hasila – przyp. aut.] byłem zasłonięty przez obrońców. Były bramkarz „wojskowych” miał sporo pretensji zwłaszcza do Stachurskiego, którego jak już wspominałem, bezlitośnie ogrywał Moulijn.

Tego samego dnia, na Stadionie Śląskim, w drugim meczu półfinałowym Pucharu Zdobywców Pucharów, Górnik zremisował po dogrywce 2-2 z AS Roma. W związku z tym, iż w regulaminowym czasie był rezultat 1-1, a wyjazdowe bramki zdobyte w dogrywce przez gości nie liczyły się podwójnie, zabrzanie pozostali nadal w grze o awans do finału. Czekało ich dodatkowe spotkanie na neutralnym terenie, a konkretnie we francuskim Strasburgu. Natomiast „wojskowi” w dalszej części rundy wiosennej mieli za zadanie skupić się na obronie tytułu mistrzowskiego i powalczyć o krajowy puchar.

Internet:
https://kassiesa.net/uefa/data/index.html
https://en.wikipedia.org/wiki/Feyenoord
https://www.feyenoord.com/
https://www.transfermarkt.com/spielbericht/index/spielbericht/1169226
https://www.uefa.com/uefachampionsleague/match/62800--feyenoord-vs-legia/
https://rfbl.pl/legia-warszawa-1970/5/
Feyenoord Rotterdam - Legia 2:0 (15.04.1970 r.):
https://www.youtube.com/watch?v=7N39w9PN_uw
https://www.youtube.com/watch?v=JFTf2bI5R7A
Celtic Glasgow - Leeds United 2:1 (15.04.1970 r.):
https://www.youtube.com/watch?v=J1kPiQY02TY

Bibliografia:
Bołba Wiktor, Dawidziuk Adam, Karpiński Grzegorz, Piątek Robert, Legia Warszawa 1916 ⸜ 2016, Warszawa 2017.
Brychczy Lucjan, Kalinowski Grzegorz, Bołba Wiktor, Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa, Warszawa 2014.
Gowarzewski Andrzej, Szczepłek Stefan, Szmel Bożena Lidia i in., Legia to potęga. Prawie 90 lat prawdziwej historii, „Kolekcja klubów”, t. 9, Katowice 2004.
Gowarzewski Andrzej, Mucha Zbigniew, Szmel Bożena Lidia i in., Legia najlepsza jest…, „Kolekcja klubów”, t. 13, Katowice 2013.
Kołtoń Roman, Deyna, czyli obcy, Poznań 2014.
„Nasza Legia” z lat 1997-2008.
„Przegląd Sportowy” i „Życie Warszawy” z przełomu lat 60-tych i 70-tych.
Szczepłek Stefan, Deyna, Legia i tamte czasy, Warszawa 2012.
Wójkowski Kamil, Legia Warszawa w europejskich pucharach. Historia klubu i jego kibiców na piłkarskich arenach, Żelechów 2013.
Plus materiały autora.

Film: O krok od pucharu. Legia Warszawa 1969/70, reż. Rafał Nahorny, Marcin Rosłoń, prod. Canal+ Polska 2010.


Odcinek 1. - Jak wyglądały dawniej rozgrywki pucharowe?
Odcinek 2. - Wyprawa do Aradu
Odcinek 3. - Kanonada
Odcinek 4. - Nieoceniona pomoc Dygata
Odcinek 5. - Kazimierz. Piłkarz, który został „Generałem”
Odcinek 6. - „Transakcja” potyczek Legii z „Galatą”
Odcinek 7. - Remis nad Bosforem na wagę złota
Odcinek 8. - Druga młodość „Kiciego”
Odcinek 9. - Bezbramkowy niedosyt
Odcinek 10. - „Przyłapani” na dewizach



Komentarze: (0)

Serwis Legionisci.com nie ponosi odpowiedzialności za treść powyższych komentarzy - są one niezależnymi opiniami czytelników Serwisu. Redakcja zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy zawierających: wulgaryzmy, treści rasistowskie, treści nie związane z tematem, linki, reklamy, "trolling", obrażające innych czytelników i instytucje.
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.

Dodaj swój komentarz:

autor:

e-mail:


treść:


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!