Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com
Środa, 6 października 2021 r. godz. 12:23

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Która Legia jest prawdziwa?

Woytek

Od początku sezonu Legia Warszawa serwuje kibicom prawdziwy roller coaster. Dobry start z Bodo/Glimt, porażka w Superpucharze, wyeliminowanie Flory Tallin, wpadka w Radomiu, minimalna porażka z Dinamem, wyeliminowanie Slavii, przegrane z Wisłą i Śląskiem, wygrana w Moskwie, wpadka z Rakowem, wygrana z Leicester. Które więc oblicze Legii jest tym prawdziwym? Wiadomo, które chcielibyśmy wszyscy oglądać częściej niż co drugie spotkanie. Czy istnieje jedna odpowiedź na pytanie z tytułu? Czy może temat jest na tyle złożony, że ocena zależy od punktu siedzenia?


Cele i priorytety
Na początek powiedzmy sobie jasno: w Warszawie liczą się dwa cele. Pierwszy i zdecydowanie najważniejszy to mistrzostwo Polski. Drugi to gra w europejskich pucharach. Ostatnie dziesięciolecie sukcesów spowodowało, że radość z wywalczenia tytułu najlepszej drużyny w kraju jest nieco mniejsza. Jednocześnie rosną oczekiwania związane z grą na arenie międzynarodowej, ale w żadnym wypadku nie oznacza to, że ktokolwiek zaakceptuje brak mistrzostwa. Nigdy tak nie było i nie będzie. Tytułu mistrza Polski nie zastąpi pokonanie Spartaka czy wyjście z grupy Ligi Europy. To są piękne momenty, takie wisienki na torcie, ale najważniejszy jest tort, czyli mistrzostwo. Swego czasu dobitnie zostało to przekazane na oprawie: "Mistrzostwo to nie wszystko, ale wszystko bez mistrzostwa to ch…j". Trudno w ogóle z tym dyskutować.

Realizacja celów
W maju Legia Warszawa zdobyła mistrzostwo Polski, a więc pierwszy cel postawiony przed drużyną Czesława Michniewicza został osiągnięty. Od początku czerwca szkoleniowiec wszystko podporządkował temu, by zespół zapewnił sobie grę jesienią w Europie. Ten cel także zrealizował. To niewątpliwie sukces całego klubu, na który wszyscy czekali. Doskonale pamiętamy bowiem, jak skrajnie negatywne emocje przeżywaliśmy w poprzednich latach po kolejnych klęskach w Europie.

Realizacja celów sportowych to największa radość dla kibiców, ale także dla właściciela, zarządu, piłkarzy i pracowników, bo wiąże się z bardzo dużym zastrzykiem finansowym dla zadłużonego po uszy klubu. Dopiero po zapewnieniu sobie gry w fazie grupowej w Lidze Konferencji Europy Dariusz Mioduski mógł odetchnąć, co dało się zauważyć na murawie tuż po meczu w Tallinie. Tymczasem drużynie Michniewicza udało się zrealizować więcej niż cel minimum. Dzięki temu do kasy klubu już na starcie jesiennych zmagań w Europie wpłynie ponad 6 mln euro. Po wygranych ze Spartakiem i Leicester należy dodać kolejne 1,26 mln euro. To jest wymierny efekt, który musi brać pod uwagę prezes. Wcześniej bowiem ta sztuka nie udawała się Magierze, Klafuriciovi, Sa Pinto czy Vukoviciowi, co potęgowało problemy finansowe Legii. Nie dziwi więc, że wielu kibiców i ekspertów sprowadza ostatnie sukcesy w Europie do jednej osoby - trenera Czesława Michniewicza. Trudno bowiem bardzo dobre wyniki, osiągane z teoretycznie silniejszymi rywalami, sprowadzać jedynie do dzieła przypadku czy szczęścia.

Prezes chwalony jest za to, że w końcu zatrudnił doświadczonego szkoleniowca, trener zadowolony jest z realizacji głównych celów, piłkarze też, bo mają szansę pokazać się w Europie, dyrektor sportowy zadowolony, bo dzięki awansowi mógł w końcówce okienka wydać jakieś pieniądze... Więc czemu jeśli jest tak dobrze, jednocześnie jest tak źle? Prawdopodobnie dlatego, że w Legii ani nie jest aż tak źle, ani nie jest aż tak dobrze, jak często powtarzał Aleksandar Vuković.

Komu zasługi, komu?
Trudno się oprzeć wrażeniu, że w Legii trwa wewnętrzna rywalizacja o to, kto pierwszy powinien stać w kolejce po ordery. Nie ma co ukrywać, że między prezesem i trenerem nie ma chemii. A co jeśli klubowi decydenci żyją przekonaniu, że faza grupowa Ligi Europy to wcale nie zasługa trenera, a na przykład tego, jak wraz z dyrektorem sportowym zbudowano kadrę drużyny? Nie da się wykluczyć, że właśnie tak może być. Jest sporo przesłanek, potwierdzających tę hipotezę. Wystarczy wczytać się w to, co niedawno mówił prezes Dariusz Mioduski:
- Sadzę, że dziś mamy drużynę, która jest kompletna jeśli chodzi o każdą pozycję i różnorodność profili zawodników. Trener ma duży wachlarz opcji, jak ustawiać zespół pod konkretny mecz i jak z tego korzystać.
- Trener jest w stanie rotować składem. Wydaje mi się, że to będzie absolutny klucz do tego sezonu, a szczególnie do rundy jesiennej, żeby te rotacje były prawidłowe.
- Jestem przekonany, co pokazują ostatnie wyniki, że my lepiej gramy z lepszymi przeciwnikami niż z tymi, z którymi teoretycznie powinniśmy wygrać. To jest trochę problem, nad którym musimy popracować. To nie są kwestie mentalne, bo zawodnicy nie odpuszczają. Oni chcą wygrywać, ale tu chodzi o coś innego. To już jest rola trenera i jestem przekonany, że da sobie radę.

W tych zdaniach cała presja za to co się wydarzy w najbliższych tygodniach i miesiącach wyraźnie zostaje zepchnięta w stronę trenera Czesława Michniewicza. Trenera, z którym mimo realizacji dwóch najważniejszych celów, nie rozpoczęły się rozmowy o przedłużeniu wygasającego w czerwcu kontraktu - trudno za takowe uznać jedno spotkanie Mioduskiego z Mariuszem Piekarskim. U kibiców reakcje zwykle są łatwe do przewidzenia, czyli ze skrajności w skrajność. Jednego dnia wszyscy domagają się przedłużenia umowy z obecnym szkoleniowcem, a następnego żądają natychmiastowego zwolnienia. Funkcjonuje zasada "jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz" - w ten sposób łatwo stracić z oczu szerszy obraz sytuacji i łatwiej podjąć błędne decyzje.

Gdzie jesteśmy?
Na pewno Legia jest w dużo lepszym miejscu niż rok, dwa czy trzy lata temu, bo tym razem są puchary. Dodatkowo ustaliliśmy już przez aklamację (jedynego właściciela), że mamy drużynę kompletną, więc możemy wymagać seryjnych zwycięstw. Tych serii jednak próżno szukać, a więc automatycznie trener wpada w tarapaty. Pojawiają się pytania: Może źle przygotował drużynę? Może dobiera złą taktykę? Może stawia na złe nazwiska? A może najsilniejszy skład powinien zagrać z Rakowem i Lechią, a nie ze Spartakiem i Leicester, skoro od września znów najważniejsza jest obrona mistrzostwa? Ten ostatni scenariusz jednak odpada, co wyraźnie zaznaczył prezes Mioduski: "Nie po to gramy z Napoli czy Leicester, żeby wystawiać rezerwy w takich meczach. I patrzę na to przez pryzmat zarówno kibiców, jak i samych zawodników. Po to pracowali, żeby zagrać właśnie w takich meczach. To jest nie do pomyślenia. Mamy dobrych zawodników i kluczem będzie właściwa rotacja, żeby czuli, że są pod grą".

Wszyscy się zgadzają, że rotacja musi być prawidłowa i za to odpowiada trener. Tylko na czym konkretnie ma ona polegać? Wymiana prawie całej jedenastki na mecz z Lechią? No, raczej nie. Oczywiście można ganić trenera za pojedyncze wybory, jak kurczowe trzymanie się Mladenovicia, gdy na ławce siedzą Yuri Riberio czy Mateusz Hołownia, ale czy to odmieniłoby losy niedzielnego meczu? Skoro zawodnicy mają czuć, że są pod grą, to chyba dobrze, że swoje minuty dostają tacy gracze jak Pekhart, Lopes, Muci, czyli pierwsi wchodzący w meczach pucharowych. Jeżeli oni nie wykorzystują szans w lidze, to znaczy, że słusznie nie grają w pierwszym składzie w Lidze Europy. Jak byśmy zareagowali, gdyby oprócz tych kilku zmian w ostatnim meczu, doszły roszady takie jak wprowadzenie Lindsaya Rose czy Joela Abu Hanny za Artura Jędrzejczyka i Maika Nawrockiego? Gdyby wynik się powtórzył, trener zostałby "zjedzony" za to, że odpuszcza mecze ligowe i wystawia drugi skład. Tak źle i tak niedobrze. Może więc zespół jednak nie jest kompletny, jak się niektórym wydaje? A może problem leży tylko w tym, że piłkarze nie są w odpowiedniej formie? Tyle, że przecież w większości to ci sami, którzy walczą jak lwy w meczu Lesicester, a następnie w Gdańsku zapominają jak się gra w piłkę. Może więc po prostu skuteczna gra na kilku frontach to zbyt duże wyzwanie psychiczne i fizyczne dla obecnej Legii? Może płacimy frycowe, bo dopiero pierwszy raz za kadencji obecnego prezesa awansowaliśmy do fazy grupowej europejskich pucharów?

Transfery
Osobny wątek to kwestia budowania drużyny. Przed sezonem Michniewicz publicznie wielokrotnie sygnalizował niedostatki kadrowe, narzekał na transfery przeprowadzone zimą. Do końca okienka mówił, że nie bierze udziału w procesie transferowym, sugerując tym samym, że do klubu niekoniecznie trafiają tacy zawodnicy, jakich by chciał. Prezes nie pozostawał trenerowi dłużny, a przez lipiec, sierpień i wrzesień relacje obu panów raczej się nie zmieniły. Według prezesa, trener musi być odpowiednio dopasowany do tego, jaka jest filozofia i kadra drużyny, a nie odwrotnie.

Kadra Legii została uzupełniona dopiero w ostatnich dniach okienka transferowego, a jednocześnie latem straciliśmy dwa ważne ogniwa - Bartosza Kapustkę i Josipa Juranovicia. Minął dopiero miesiąc wspólnych treningów całej mocno przebudowanej latem drużyny, z czego co najmniej jedną trzecią miesiąca połowa kadry spędziła na zgrupowaniach reprezentacji, resztę czasu pochłonęły rozgrywane co 3-4 dni mecze. Do zimy ta sytuacja się nie zmieni, a wielokrotnie przekonywaliśmy się o tym, że potrzeba czasu, by zespół zaczął odpowiednio funkcjonować.
Pojawiają się też pytania, jaką rolę oprócz transferów na co dzień odgrywa w klubie dyrektor sportowy Radosław Kucharski, który powinien być łącznikiem między zarządem a drużyną, częściej niż dwa razy w roku wypowiedzieć się dla mediów i wziąć na klatę nie tylko same sukcesy, ale stanowczo reagować po porażkach.

Motywacja i panika
Mecze w Lidze Europy to zupełnie inny poziom motywacji, który czuć na każdym kroku. Zadaniem trenera jest to, by odpowiednio zapanować nad umysłami zawodników i to najwyraźniej się nie udaje. Obecna kadra Legii jest bardzo zróżnicowania narodowościowo, kulturowo. Potrzebny jest czas na zgranie takiej grupy. Prezes Mioduski w jednej z powyżej cytowanych wypowiedzi twierdzi, że wcale nie chodzi o kwestie mentalne czy odpuszczanie, że problem leży gdzieś indziej. Czyli gdzie? Przygotowanie, taktyka, wybory personalne?

Czy mamy w tym momencie powody do paniki o sezon ligowy? Na pewno mamy powody, by głośno wyrażać niezadowolenie. Pięć porażek w ośmiu meczach to więcej niż Legia zanotowała w całym ubiegłym sezonie. W ostatnich 15 ligowych meczach Wojskowi strzelili zaledwie 13 goli. Cztery z ostatnich pięciu meczów w Ekstraklasie to porażki. Trudno nad czymś takim przejść do porządku dziennego. Trudno jednak całkowicie oddzielać wyniki w lidze od wyników w pucharach, bo przecież te rozgrywki toczą się na zmianę, więc jedne mają wpływ na drugie. Najwyraźniej coś odbywa się kosztem czegoś. Czy musi tak być? Trener między wierszami sugeruje, że tak. Prezes i kibice szybko zripostują, że nie.

Oczywiście, najłatwiej spanikować, a wówczas jedynym możliwym ruchem będzie zmiana trenera - przerabialiśmy to już wielokrotnie. Można też pozwolić szkoleniowcowi na wyjście z kryzysu, bo skoro w ciągu ostatnich 12 miesięcy zrealizował dwa najważniejsze cele, to czy nie zasłużył na zaufanie? Możliwe, że według osób decyzyjnych nie zasłużył, skoro nikt nie myśli o przedłużeniu kontraktu. W Legii widzieliśmy już jednak wszystko, łącznie z tym, że trenerzy tracili pracę po 2-3 miesiącach od podpisania nowych umów, więc obecne (nie)działanie Mioduskiego można też traktować jako strategiczne wyczekiwanie na okazję do zwolnienia Michniewicza.

Mecz prawdy?
W klubowych gabinetach zapewne jest ustalony jakiś limit cierpliwości, po którym pozostanie wciśnięcie czerwonego guzika i całe zło za obecny stan rzeczy kolejny raz spadnie na szkoleniowca. Dwa lata temu Aleksandar Vuković czuł, że może stracić posadę, ale po październikowej przerwie na reprezentację wygrał z "Kolejorzem" i wszystko się odmieniło. Rok temu Czesław Michniewicz na początku listopada pokonał Lecha w doliczonym czasie gry. Czy w tym roku będziemy świadkami kolejnej takiej historii?

"Wszyscy nas już pochowali, ale my jeszcze pokażemy, że żyjemy" - powiedział trener po treningu przed meczem z Leicester. Oby teraz było podobnie, bo w innym wypadku wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa.

Woytek


przeczytaj więcej o: , ,


Komentarze: (0)

Serwis Legionisci.com nie ponosi odpowiedzialności za treść powyższych komentarzy - są one niezależnymi opiniami czytelników Serwisu. Redakcja zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy zawierających: wulgaryzmy, treści rasistowskie, treści nie związane z tematem, linki, reklamy, "trolling", obrażające innych czytelników i instytucje.
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.

Dodaj swój komentarz:

autor:

e-mail:


treść:


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!