Kibice Legii i Zagłębia w Gliwicach - fot. Woytek / Legionisci.com
Uwaga: Wiadomość archiwalna!
Relacja z trybun: Miarka się przebrała
Hugollek, źródło: Legionisci.com
Jesteśmy świadkami prawdopodobnie jednego z najgorszych okresów gry „Wojskowych” w ciągu ostatnich 20-30 lat. Legii balansującej przez dłuższy czas tuż nad strefą spadkową, z przegranymi sześcioma spotkaniami z dziewięciu większość z nas nie widziała chyba nigdy. Najbardziej zaskakujący wydaje się fakt, że ta sama drużyna, która awansowała do fazy grupowej Ligi Europy i radzi sobie w niej naprawdę przyzwoicie, okazuje niemal całkowitą niemoc na rodzimym podwórku – zupełnie tak, jakby piłkarze zapomnieli, jak się gra w piłkę. Mecz z Piastem Gliwice miał stanowić przełom – swoisty zwrot ku lepszemu, na co z pewnością wszyscy czekaliśmy. Faktycznie, jak się później okazało, potyczka z „Piastunkami” dała początek rewolucji, jednak raczej odmiennej od tej, której oczekiwaliśmy.
W związku z covidowymi ograniczeniami, gliwiczanie przyznali nam jedynie połowę dostępnych wejściówek w sektorze przeznaczonym dla fanów gości i udało nam się wykorzystać całą pulę udostępnionych nam biletów.
Mecz w niedzielę o godzinie 20:00 (z perspektywą stawienia się nazajutrz rano w pracy) to z pewnością nie najszczęśliwsza pora, by wspierać swój ukochany klub na obcym terenie, ale jako że wyjazd rzecz święta, nie było innej rady. Dlatego – zwarci i gotowi – kawalkadą udaliśmy się w podróż na Górny Śląsk. W międzyczasie zahaczyliśmy także o Sosnowiec, by wspólnie z naszymi braćmi z Zagłębia (a tych na trybunach wspierała nas setka) ruszyć na parking przed stadionem Piasta. Tam zameldowaliśmy się stosunkowo późno, bo zaledwie kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego; w rezultacie nie wszyscy zdołali wejść na obiekt o czasie. Z tego względu wstrzymaliśmy się z rozpoczęciem dopingu do dziesiątej minuty spotkania, aż cała nasza grupa finalnie znalazła się na trybunach. Naszymi poczynaniami wokalnymi tego wieczora dyrygował „Szczęściarz”.
Musieliśmy jednak zmierzyć się z „konkurencją”; i wcale nie chodzi o kibiców gospodarzy, lecz o ich niezmordowanego spikera, który co chwilę „umilał” nam czas, do przesady ekscytując się boiskowymi wydarzeniami. Ogromne zdziwienie na jego twarzy musiała wywołać sytuacja, gdy na zadane pytanie: „Kto dzisiaj wygra mecz?!” usłyszał odpowiedź, że „Legia!”. Na to zresztą wszyscy bardzo liczyliśmy.
Początek spotkania zapowiadał się obiecująco, gra układała się bowiem pod dyktando legionistów. Podczas jednej ze składnych akcji naszych piłkarzy do piłki dopadł Mahir Emreli, który... dwukrotnie trafił w słupek bramki Piasta. W zajmowanym przez nas sektorze dało się słyszeć jęk zawodu. Legia mogła i powinna była prowadzić. Jak doświadczenie pokazuje, niewykorzystane sytuacje się mszczą. Nie minęło kilka minut, a to „Piastunki” mogły cieszyć się z objęcia prowadzenia. Chwilę po golu dla gliwiczan rozpoczęliśmy doping głośnym „Jesteśmy zawsze tam” oraz „Jazda z k...”, co miało zachęcić naszych zawodników do błyskawicznego wzięcia się w garść i odrobienia strat. Nie zapomnieliśmy także o hymnie Legii. Jako że na meczu licznie wspierali nas „Zagłębiacy”, wielokrotnie ich pozdrawialiśmy. Powoli próbowaliśmy się rozkręcać w trakcie tego wyjątkowo chłodnego wieczora, jednak zanim wjechaliśmy na właściwe tory, gliwiczanie prowadzili już 2-0. Wizja powtórki ostatnich kilku ligowych potyczek niebezpiecznie zaczęła się przybliżać.
Sytuacja uległa niewielkiej poprawie w 21. minucie, gdy „Wojskowi” – niesieni brzmieniem hitu z Wiednia – zdobyli kontaktową bramkę. Zachęceni golem, jeszcze donośniej krzyczeliśmy do naszych zawodników do walki. Animuszu miała im dodać okolicznościowa przyśpiewka: „Dziś Legia Piasta ch... po ryju wychlasta”. Niestety, jak się potem okazało, ten przebłysk stanowił tego dnia wszystko, na co legionistów było stać.
Jeżeli zaś chodzi o fanów gospodarzy, to ci koncentrowali się na dopingu dla swojej drużyny. Nie śpiewali jednak równo przez cały czas, lecz „zrywami”, a przynajmniej tak się wydawało z perspektywy naszego sektora. W drugiej połowie przez większą część meczu machali flagami na kijach. Odpowiadali również na pytania zadawane im przez naładowanego mefedronem spikera.
fot. Woytek / Legionisci.com
Niestety, trzeba jednak przyznać, że i w naszym sektorze doping nie wyglądał różowo. Można było odnieść wrażenie, że na trybunach stopniowo zaczynaliśmy prezentować poziom podobny do tego, który serwowali nam piłkarze na murawie, tzn. trudno było nam się odpowiednio zmobilizować do wytężonej pracy wokalnej, choć „Szczęściarz” co chwilę próbował nas motywować do śpiewu i dobrej zabawy najróżniejszymi utworami, jak choćby: „Dziś zgodnym rytmem”, „Moja jedyna miłość” czy „Legia gol, allez allez”. Trochę lepiej wypadaliśmy podczas pozdrawiania zgód, legijnego walczyka „Labada” z końcowym „Tak się bawi, tak się bawi stolica!” oraz skandowania nazwy najlepszej trybuny w Polsce. Pierwszą połowę zakończyliśmy z przytupem, wykonując długo i donośnie przyśpiewkę „Nie poddawaj się”. Tliła się w nas nadzieja, że losy spotkania mogą się jeszcze odwrócić i że to Legia będzie cieszyła się finalnie z wyniku 3-2 i wywalczonych trzech punktów.
Drugą część rywalizacji rozpoczęliśmy klasycznie od „Mistrzem Polski jest Legia” oraz ponownego zaznaczenia obecności na śląskim terenie. Przystąpiliśmy do ofensywny wokalnej, licząc na to, że piłkarze wzniosą się na wyżyny swoich umiejętności i roztrzaskają gliwiczan. Świetnie i długo, bo przez ponad dziesięć minut, wykonywaliśmy hit z Wiednia. Gdyby tylko jeszcze nasi zawodnicy pokazali się z lepszej strony na boisku, to wszystko byłoby ok. Niestety, zamiast bramki wyrównującej, musieliśmy oglądać hat-trick Alberto Torila i zasłaniać uszy, gdy spiker miejscowych darł się wniebogłosy ze szczęścia, żądając kolejnych siedmiu trafień Piasta.
Widmo siódmej porażki (a czwartej z rzędu w rozgrywkach ligowych!) zdawało się niebezpiecznie przybliżać, a wraz z nim nasza cierpliwość zaczęła się kończyć. W końcu jak długo można oglądać obraz nędzy i rozpaczy, zwłaszcza gdy się widzi, że przeciwnicy nie prezentują jakiegoś wybitnego poziomu gry? Spięliśmy się jednak ten ostatni raz i przerobiliśmy większą część naszego legijnego repertuaru, w tym adresowane do piłkarzy: „Legio, klubie Ty nasz” czy po raz wtóry „Jazda z k...”. Dobrze zaprezentowaliśmy się także podczas śpiewnego pojedynku na dwie części sektora oraz w trakcie wykonywania „Legia gol, allez allez”. Poza tym przerobiliśmy końcówkę hitu z Lokeren na „Piast, Ty k...”, jednak fani z Gliwic na to nie zareagowali.
W pewnym momencie nie kto inny jak Mahir Emreli ponownie oddał strzał na bramkę strzeżoną przez Placha i... po raz trzeci trafił w słupek. Po kolejnym niecelnym uderzeniu w tzw. stuprocentowej sytuacji (tym razem w wykonaniu Ernesta Muciego) w końcu coś w nas pękło. Zniesmaczeni tą, trwającą już zdecydowanie zbyt długo, degrengoladą, zaczęliśmy krzyczeć w kierunku grajków: „Legia grać, k... mać!”. Ci zdawali się tym w ogóle nie przejmować. Ba! Dali sobie wbić czwartą bramkę! Wściekłość, którą odczuwaliśmy, spokojnie wysadziłaby w powietrze gliwicki obiekt, gdyby naturalnie mogła. Okrzyki takie jak ten powyżej, a także: „Co wy robicie, wy naszą Legię hańbicie?!” czy „Zejdźcie z boiska, nie róbcie z nas pośmiewiska!” zdominowały końcówkę potyczki z Piastem.
Po odgwizdaniu przez Jarosława Przybyła końca pojedynku, grajki niechętnie podeszły przed nasz sektor, tym bardziej że komplementów raczej się nie spodziewali. Zawodnicy usłyszeli od nas wiele gorzkich słów. Pytanie, czy je zrozumieli? Na odchodne usłyszeli ostre: „Wyp...!” i „Legia to my!”, po czym udali się do szatni.
My z kolei chcieliśmy jak najszybciej wrócić do Warszawy. Na szczęście w Gliwicach gości długo nie przetrzymują, dzięki czemu już po ok. 20 minutach mogliśmy opuścić stadion Piasta. Podróż powrotna z przystankiem w Sosnowcu przebiegła dość sprawnie, tak że większość z nas mogła jeszcze przed pracą walnąć w kimono na 2-3 godziny.
Co przyniesie najbliższa przyszłość? Trudno tak naprawdę przewidzieć. Wiadomo już, że z funkcją trenera pożegnał się Czesław Michniewicz, a jego miejsce zajął, zajmujący się do tej pory szkoleniem rezerw, Marek Gołębiewski. Czy to jednak w czymś pomoże? Czy nowa miotła zmieni nastawienie piłkarzy, zachęci ich do większego zaangażowania i zlikwiduje podziały, które ponoć funkcjonują w drużynie? Trzeba wierzyć, że tak, choć realnie patrząc, przynajmniej na razie, cudów raczej nie należy się spodziewać.
W najbliższym czasie Legię czekają dwa spotkania – najpierw wyjazdowe w ramach Pucharu Polski ze Świtem Skolwin w czwartek, a następnie w niedzielę na własnym stadionie z Pogonią Szczecin.
PS. W naszym sektorze wywiesiliśmy następujące flagi: „Ultras Legia”, „Legia Warszawa”, „Zagłębie Sosnowiec”, „1916” oraz flagę z podobizną Kazimierza Deyny.
Frekwencja: 4755
Goście: 480
Flagi gości: 5
fot. Woytek / Legionisci.com
Komentarze: (0)
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.
Dodaj swój komentarz:
autor:
e-mail:
treść:
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE:
- Dean Klafurić zwolniony! (267)
- Legia Warszawa 0-2 Spartak Trnava (207)
- PS: Nawałka odmówił Legii (162)
- Nawałka od środy trenerem? (152)
- Klafurić: Możemy pokonać Spartak w rewanżu (145)
- Ukrainiec kandydatem na trenera (133)
- LIVE!: Spartak Trnava - Legia Warszawa (129)
- Spartak Trnava 0-1 Legia Warszawa (117)
- Legia Warszawa 1-3 Zagłębie Lubin (106)
- Klafurić: Przegrana bitwa, ale nie wojna (94)
Zgłoś newsa!
Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam!
Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!