Analiza
Punkty po meczu z Djurgårdens IF
Słodko-gorzkie zakończenie; brak podejścia; tylko z daleka; głupie straty; uznanie - to najważniejsze punkty po czwartkowym meczu Legii Warszawa z Djurgårdens IF.
1. Słodko-gorzkie zakończenie
To już koniec grania w tym roku. Legia zakończyła rundę zwycięstwem w lidze i dwiema porażkami w europejskich pucharach. Mniej więcej do 70–75. minuty warszawiacy musieli być „podłączeni pod prąd” - śledzić wyniki innych meczów, by zachować nadzieję na pozostanie w pierwszej ósemce. To był główny priorytet, szczególnie biorąc pod uwagę osłabienia kadrowe podczas wyjazdu do Szwecji.
Ostatecznie rezultaty ułożyły się idealnie dla podopiecznych trenera Gonçalo Feio. Legia zajęła 7. miejsce w fazie ligowej Ligi Konferencji, dzięki czemu uniknie rozgrywania dodatkowego dwumeczu po Nowym Roku, co może mieć istotne znaczenie.
Przed meczem ze Szwedami nie należało mieć zbyt wygórowanych oczekiwań. Patrząc na skład, jaki pojechał na to spotkanie, każdy wynik poza porażką można byłoby traktować jako sukces. Z powodu kontuzji nie mogli zagrać m.in. Vinagre, Oyedele, Tobiasz, Augustyniak i Elitim. Dodatkowo za kartki pauzowali Pankov oraz Kapustka. Przy tylu absencjach kadrę uzupełnili młodzi gracze, którzy zasiedli na ławce rezerwowych.
Oczywiście porażka nigdy nie jest pozytywnym wynikiem, ale w tym przypadku – biorąc pod uwagę równoczesny awans do dalszej fazy Ligi Konferencji – można ją wybaczyć. Trudno mieć większe pretensje do piłkarzy czy trenera. Legia osiągnęła cel.
2. Brak podejścia
Analiza bramek straconych przez Legię zwraca uwagę na zachowanie naszych środkowych obrońców oraz defensywnych pomocników (Goncalvesa i Celhakę).
fot. Polsat Sport
Pierwsza sytuacja miała miejsce tuż przed oddaniem strzału przez Tokmaca Nguena. Widać, że Gonçalves spóźnił się z reakcją, a Barcia, zamiast podejść bliżej do przeciwnika i spróbować odebrać mu piłkę, wycofał się w kierunku własnej bramki. Wydaje się, że bardziej zdecydowane podejście do rywala mogłoby uniemożliwić oddanie tak łatwego strzału. Kolejną kwestią jest ustawienie Gabriela Kobylaka – można odnieść wrażenie, że mógłby równie dobrze stanąć w kole środkowym i miałby podobne szanse na obronę tego uderzenia. Być może powinien wyjść jeszcze dalej, aby skrócić kąt i zwiększyć swoje szanse na interwencję.
fot. Polsat Sport
Druga bramka była w pewnym sensie podobna do tej pierwszej. Tym razem jednak żaden z defensywnych pomocników nawet nie zbliżył się do strzelca – ograniczyli się jedynie do biernej obserwacji poczynań rywali z dystansu. Z kolei Steve Kapuadi, zamiast wyjść wyżej i skrócić przestrzeń przeciwnikowi, pozostawił mu mnóstwo miejsca na precyzyjne uderzenie. Gabriel Kobylak ponownie znajdował się w wysokim ustawieniu, ale w tej sytuacji trudno było oczekiwać, że zdoła skutecznie interweniować przy tak dobrze wykonanym strzale.
3. Tylko z daleka
Podopieczni trenera Gonçalo Feio mieli wyraźny problem z kreowaniem sytuacji podbramkowych. Poza dwoma uderzeniami z pola karnego autorstwa Marca Guala, większość strzałów oddawano z dystansu. Trzeba jednak przyznać, że niektóre z nich mogły zakończyć się lepszym efektem.
Najpierw mocno uderzył Celhaka, potem poprawił Goncalves, a następnie Kun. W każdej z tych sytuacji piłka jednak znacząco mijała bramkę Jacoba Rinne. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry pierwszej połowy Legia stworzyła dwie groźniejsze okazje. Pierwsza to sytuacja Guala, przy której trudno jednoznacznie stwierdzić, czy piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. Druga to szansa Kacpra Chodyny, który podszedł do rzutu wolnego i oddał mocny strzał, ale piłka spadła poza bramką Rinne.
Choć Legia miała duże problemy z tworzeniem klarownych okazji strzeleckich, to – biorąc pod uwagę liczne braki kadrowe – wydaje się, że sytuacja nie wyglądała aż tak tragicznie.
4. Głupie straty
Oczywiście utraty bramek wynikały ze złego ustawienia bramkarza czy braku odpowiedniego podejścia do rywala, ale także z jeszcze jednej istotnej przyczyny – głupich strat, jakich dopuścili się zawodnicy Legii.
Przy pierwszym golu fatalnie piłkę opanował Luquinhas. Zamiast dokładnie zagrać na kontrę do Morishity, trafił wprost w rywala, który przejął futbolówkę i zapoczątkował akcję zakończoną bramką na 1-0 dla Djurgårdens IF. Jeszcze w pierwszej połowie inny zawodnik Legii stracił piłkę w środkowej strefie boiska, co doprowadziło do kolejnej groźnej sytuacji. Akcję tę w niepewny sposób próbował zakończyć interweniujący Gabriel Kobylak, co tylko pogłębiło chaos w obronie.
fot. Polsat Sport
Najbardziej kuriozalna sytuacja miała jednak miejsce przy trzeciej bramce. Na screenie widać, że Patryk Kun miał wiele opcji podania, ale wybrał najgorsze możliwe rozwiązanie – zagrał piłkę prosto pod nogi rywala. Całą akcję bezlitośnie zakończył Patric Åslund, który mocnym uderzeniem przypieczętował porażkę Legii.
5. Uznanie
Legia kończy ten rok z w miarę przyzwoitym wynikiem. Dla mnie wciąż najważniejsze jest zdobycie mistrzostwa Polski – ważniejsze niż sukcesy w europejskich pucharach czy zwycięstwo w Pucharze Polski. Niemniej jednak należy obiektywnie ocenić to, czego trener Gonçalo Feio dokonał z tym zespołem, który momentami przypominał zlepek 11–13 niezłych piłkarzy oraz graczy, którzy są w klubie jedynie dlatego, że dyrektor sportowy „widzi tylko na jedno oko” i nie potrafi sprowadzić lepszych.
Zawodnicy trenera Feio osiągnęli średnią 2,06 punktu na mecz, strzelając średnio 2,25 gola i tracąc 1. To bardzo dobry wynik, szczególnie biorąc pod uwagę, że trener od dawna korzystał praktycznie z jednej „11”. Zmiennicy albo zawodzili, albo pokazywali, że poziom Legii jest dla nich zbyt wysoki i nigdy nie powinni zostać tutaj zatrudnieni.
Trenerowi należy się więc pochwała Feio za elastyczność – nie trzymał się kurczowo jednej formacji, co najprawdopodobniej uratowało jego posadę i poprawiło wyniki drużyny. Natomiast jeśli chodzi o gabinety zarządu i dyrektora sportowego, tutaj nie ma o czym pisać – brak ambicji i wizji jest widoczny na każdym kroku.
Kamil Dumała