|
Prudnik - Sobota, 22 stycznia 2005, godz. 18:00 Liga polska - 17. kolejka |
|
Pogoń Prudnik |
83 |
| 33-19, 12-17, 12-21, 28-26 |
|
Legia Warszawa | 85 |
|
Pogoń Prudnik
|
Legia Warszawa
- Kozłowski 29
Dębski 23
Malewski 14
Stasiak 10
Otto 7
Karbowski 2
Jeremkiewicz 0
|
Każdy ma jakiegoś bzika
"Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma... My jedziemy do Prudnika, bo tam dzisiaj Legia gra" - taka przyśpiewka towarzyszyła nam przez większość drogi do tego przygranicznego miasteczka.
O tym, że spodziewać się nas można wszędzie, szczególnie w miejscach najmniej spodziewanych...chyba już przyzwyczailiśmy. Czy więc mogliśmy odpuścić tak atrakcyjny wyjazd, jakim niewątpliwie był mecz III ligi koszykówki w Prudniku? Oczywiście, że nie! Decyzja zapadła sporo przed wyjazdem. Mieliśmy więc czas, aby prześledzić historię tej ciekawej miejscowości, przejrzeć forum. Wiedzieliśmy, że prudniccy fanatycy prezentują się okazale - mieli już na koncie jedną kartoniadę, a na mecz z Legią planowali kolejną! To zmobilizowało nas do działania. Przygotowaliśmy się należycie...zapomnieliśmy jedynie o pirotechnice. Ale tę mieliśmy zakupić po drodze.
W sobotni ranek stawiamy się w umówionym miejscu i w 5 osób wyruszamy z Warszawy na podbój Prudnika! Skromne zakupy...i w trasę. Nie tracąc czasu, zapoznajemy się ze specjalnie przygotowaną historią Prudnika i Głuchołazów, żeby na miejscu nic nas nie zaskoczyło. Mamy również terminarz województwa opolskiego w...siatkówkę. Bardzo chcieliśmy obejrzeć spotkanie drużyny AZS Kablobeton Opole, ale godzina rozpoczęcia meczu kolidowała z meczem w Prudniku. Jedziemy więc dalej delektując się kolejnymi przebojami muzyki "której nikt nie słucha, ale zna ją każdy". Po drodze, "firmowo" zaliczamy kolejne ronda, co jest swego rodzaju...świecką tradycją. W Kędzierzynie Koźlu zatrzymujemy się, w celu obejrzenia obiektu piłkarskiego. Jaki klub na nim występuje, niestety nie wiemy. Znamy natomiast regulamin obiektu. Oj, nie łatwo mają miejscowi fascynaci futbolu. Aby bowiem przekroczyć bramy świątyni futbolu, trzeba przejść pozytywnie kilka wymogów - m.in. nie wolno wnosić materiałów cuchnących i dymnych. Jak widać przepisy znane nam z Ł3 są wręcz "lajtowe" w porównaniu z wymogami, które respektować muszą kibice z Kędzierzyna.
Po zapoznaniu się z obiektem, który ma dwie trybuny, po obu stronach boiska, ruszamy dalej. Po drodze widzimy kolejne stadiony i boiska i od razu rozumiemy pomysł Michała Listkiewicza, dotyczący organizacji ME w 2012 roku. Domyślamy się, że wybór obiektu, na którym miałby zostać rozegrany finał mistrzostw, nie byłby prosty, ze względu na nadmiar wysokiej klasy stadionów. Na jednej ze stacji otrzymujemy propozycję zakupu dodatkowego środka transportu. Maluszek, bo on był obiektem "aukcji", za 500zł jednak nie znalazł w naszych oczach uznania. W końcu docieramy do najjaśniejszej gminy roku 2000! Na przywitanie z Prudnikiem, odczytujemy historię prudnickiego herbu. Srebrny szyszak dodany do niego przez Rudolfa II wzbudza nasze zainteresowanie. Plan miasta bywa w takich mieścinach bardzo przydatny i z niego korzystamy. Halę odnajdujemy bez problemu. Znajduje się ona trochę na uboczu, jakby skryta przed mieszkańcami. Hala OSiR, przy ulicy Łuczniczej, bo to w niej swoje mecze rozgrywają koszykarze Pogoni, leży na terenie łuczniczego klubu "Obuwnik". Idziemy na mały rekonesans, zapoznając się z topologią sali. Od razu wzbudzamy pewne zainteresowanie, bowiem zielone barwy jednoznacznie kojarzą się miejscowym. Po odwiedzeniu okolicznego sklepu, w którym oczywiście nie znaleźliśmy poszukiwanej przez nas pirotechniki, spotykamy się z dwoma kibicami Legii z południa kraju. Razem wchodzimy na halę, a tu okazuje się, że jednak na mecz wymagane są bilety [których jeszcze 30 minut wcześniej nie było]. 4zł - ulgowy, 7zł - normalny - tak przedstawia się cennik w Prudniku. Choć...momencik: "Prosimy jeszcze chwilę zaczekać, jeszcze nie wolno wchodzić" - informuje nas gość przy wejściu. Chwila konsternacji...bowiem na sali jest już sporo fanów. No i słyszymy szepty wspomnianego gościa z organizatorami zawodów: "Ale jakie oni mają barwy? Oni muszą być z Warszawy!". Po chwili próbujemy jeszcze raz, tym razem skuteczniej. Nabywamy bilety, zaopatrujemy się w programy meczowe [w cenie biletu; prezentują się następująco - kartka A4 złożona na pół, a w środku składy, tabele i statystyki] i podchodzimy do naszego trenera. Ten wydaje się zdziwiony naszym widokiem ;-) Korzystamy z zaproszenia trenera na trybunkę, która miała posłużyć naszym koszykarzom za ławkę rezerwową. Tam też zajmujemy miejsca i skupiamy uwagę prudnickiej hali. Kibice powoli zapełniają ją do ostatniego miejsca! Na trybunach zasiadło ok. 600 osób, co uznajemy za wynik lepiej niż dobry. Sporą część widowni stanowi młodzież w wieku gimnazjalnym. Podobnie jak cheerleaderki Pogoni. Na przeciwko nas był młynek Pogoni, który raz na jakiś czas skandował "Pogoń, Pogoń" lub "Pogoń Prudnik". Powyżej nich...dwóch starszym wiekiem mężczyzn z szalikiem i małą flagą...Legii.
Trener Legii przed meczem krótko rozmawia z koszykarzami. Jak nam później powiedział - oni już wcześniej wiedzieli, czego od nich wymaga w tym meczu. Przed meczem minutą ciszy uczciliśmy pamięć jednego z działaczy Pogoni Prudnik. Gdy zawodnicy ustawili się na środku, oczekując na rzut sędziowski, podnosimy w górę kartoniki i śpiewamy "Mistrzem Polski jest Legia" :-) Kartoniadka na 8 kartonów chyba zniechęciła miejscowych kibiców do podobnej prezentacji [którą zapowiadali!]. Ruszyliśmy z dopingiem, w którym pomagał nam niezawodny werbel vel. tamburyn. Choć było nas mało, nie żałowaliśmy gardeł ani przez moment. Staraliśmy się pomóc Legii w wygranej. Choć ta po pierwszych dziesięciu minutach wydawała się niemożliwa. Przewaga gospodarzy osiągała już nawet 20 punktów. Miejscowy "Barthez" dziurawił nasz kosz rzutami za 3 punkty. Legioniści nie potrafili znaleźć na to recepty. Swoje dokładali jeszcze sędziowie, którzy początkowo sprzyjali Pogoni. Pewien Pan, który przed meczem dziwił się, dlaczego Legia jest tak nisko w tabeli, chyba w tym momencie znał odpowiedź. Warszawianie nie stosowali się do rad trenera, stąd trudno było liczyć na dobry wynik. W drugiej kwarcie prezentujemy flagi na kijach i jedziemy hitem "Jesteśmy zawsze tam...". Podróżując po Polsce można się wiele nauczyć. Widzieliśmy już różne wersje deprymowania drużyny przyjezdnej. "Wyznawcy Prudnika" w tym jednak elemencie brylują! Ułożenie dłoni w pięść i...energiczne uderzanie w rurę to coś niesamowitego. Faktycznie hałas jest przy tym spory, a za pomysł należy się jakaś nagroda. Niezważając na "rurę" oraz na typka z góry, który próbował zamachu na naszą ekipę, poprzez zrzucenie na nas...reklamy, śpiewamy swoje. A ów przedstawiciel Wyższej Szkoły "Reklamy" nie miał ochoty przedstawić nam swoich racji twarzą w twarz. Do przerwy przewaga gospodarzy nie daje nam wielkich nadziei na szczęśliwe zakończenie spotkania. Ale kibic musi wierzyć...
...a że wiara czyni cuda, przekonaliśmy się po przerwie. Mogliśmy oglądać odmienioną Legię. "Chyba pomogła męska rozmowa w szatni" - tłumaczył później trener. Legia kryła agresywnie, broniła strefą, nie pozwalając prudniczanom na wiele. A zawodnicy Pogoni łatwo się gubili, gdy nie mieli takiej swobody, jak przed przerwą. Przewaga zaczęła topnieć i w końcu...wyszliśmy na prowadzenie! Nie było czasu na...przecieranie oczu, bowiem ręce mieliśmy zajęte klaskaniem. "Ole ole, ole ola, i tylko Legia, Legia Warszawa" - niosło się przez całą czwartą kwartę! Trenerzy coraz częściej zaczęli brać czas, aby przekazać kolejne wskazówki drużynie. W Legii niesamowicie przez cały mecz grał Kamil Kozłowski. Widać, że to na nim opiera się gra Legii i nie boi się brać odpowiedzialności na siebie. To jego przebojowe akcje pozwoliły nam wielokrotnie podnosić do góry ręce, w geście radości. Nie bez znaczenia były także "trójki" Malewskiego i Dębskiego. Ten ostatni nawet powinien zostać uznany bohaterem meczu [tytuł zawodnika meczu przyznajemy Kamilowi]! W końcówce Dębski dobrze wykonywał rzuty wolne, a także nieźle spisywał się przy rzutach z dystansu. Wiary w siebie dodał naszym zawodnikom na pewno przechwyt pod koszem Pogoni, w wykonaniu Kozłowskiego. Ten szybko oddał wówczas piłkę Grześkowi Malewskiemu, a ten wsadem skończył akcję Legii. 77-80 i 38 sekund do końca... Zaraz jeszcze jeden punkt zdobędzie z wolnego Kozłowski. Akcja gości kończy się celnym rzutem i na tablicy widnieje wynik 80-81. Do końca 15 sekund. Karol Dębski jest faulowany. Czas. Przerwa. Zawodnicy mobilizują Karola, ten jednak nie chce niczego słuchać. Trenerzy nerwowo przekazują ostatnie wskazówki zawodnikom. Zaraz wszystko się wyjaśni. Jedni będą świętować zwycięstwo, drudzy będą musieli odżałować zmarnowanej szansy. Po której stronie będą legioniści? Na te pytania odpowiedzieć możemy sobie teraz...wtedy nie było czasu. Gdy trener Legii przekazywał uwagi graczom, przestajemy śpiewać, aby zawodnicy wiedzieli co mają grać :-) Gdy jednak syrena daje znać, że czas wracać na parkiet, ponownie drzemy się. Karol Dębski staje on na linii rzutów wolnych. Swoje zadanie wykonuje idealnie. Wydaje się, że jest po meczu. Ale...nie! Pogoń trafia za 3 punkty, a ich akcja trwa zaledwie kilka sekund. 83-83! Piłka po naszej stronie. Znowu faulowany jest Karol Dębski. Jego rzuty zapewniają nam już ostatecznie zwycięstwo. Koszykarze wbiegają na parkiet pogratulować swoim kolegom. My czynimy to samo. Przybijamy piątki i...odbieramy gratulacje od starszej części prudnickiej publiczności! "Wspaniale dopingowaliście. To mi się podoba! Ten bęben, te śpiewy..." - gratulował nam na oko 60-letni kibic Pogoni. Kilka osób w tym tonie wypowiadało się o naszej postawie. Gimnazjaliści tymczasem przekazali nam swoje hasło "Legia do domu". Zapewniliśmy ich, że niebawem faktycznie będziemy ruszali do domu. Spokojna głowa. A wychodząc z hali inny Pan przekazał nam, że wcale nie jesteśmy "aż tak bardzo nielubiani". Po prostu byliśmy pierwszą od dawna grupą kibiców, która na dodatek wygrała. "Każdy kto tu wygrywa jest uważana za wroga" - dowiedzieliśmy się.
Zbieramy jeszcze nasze "oprawcze" atrybuty. Wśród nich były jeszcze [o czym nie wspomnieliśmy] folie aluminiowe oraz balony. Po zapakowaniu towaru do naszych pojazdów...w górę leci konfetti ;-) Zamieniamy jeszcze parę słów z zawodnikami. Ci nie kryją zadowolenia ze zwycięstwa oraz z tego...że w końcu mieli możliwość jechać na wyjazd w normalnych warunkach [autokarem]. Czekamy jeszcze dobrych kilkanaście minut na trenera Chabelskiego, po czym przeprowadzamy z nim rozmowę. Udaje nam się dowiedzieć jakie były założenia na ten mecz, czego nie udało się zrealizować oraz czego możemy się spodziewać po obecnym sezonie. Dziękujemy Panu Chabelskiemu za rozmowę i wsiadamy do naszych pojazdów. W Prudniku fotografujemy jeszcze jeden z wielu niemieckich napisów na miejscowych kamienicach. Niestety droga powrotna trochę nam się wydłużyła przez fatalne warunki atmosferyczne. Nie pomogły nawet "skróty", które skutecznie...wydłużyły nam trasę :-) Nikt jednak nie narzekał. Zabawa była na całego, szczególnie po puszczeniu muzyki. No tej...której to podobno nikt nie słucha. Po drodze przypomnieliśmy sobie, że ostatnim posiłkiem tego dnia...było śniadanie o 8 rano. Pomyśleliśmy więc o obiado-kolacjo-śniadaniu, które przyjęliśmy około 1 w nocy. Do Warszawy wróciliśmy ok. 4. Zmęczeni, ale zadowoleni z kolejnej ciekawej, egzotycznej wyprawy. Każdy ma jakiegoś bzika...
Autor: Bodziach