|
Warszawa - Sobota, 1 kwietnia 2006, godz. 17:00 Liga polska - 27. kolejka |
|
Legia Warszawa |
59 |
| 17-17, 24-10, 13-17, 5-21 |
|
Żubry Białystok | 65 |
|
Legia Warszawa
- Malewski 22
Stasiak 11
Kowalczyk 7
Kozłowski 6
Gajewski 5
Ciszewski 4
Karbowski 2
Ancukiewicz 2
|
Żubry Białystok
- Szulc 24
Kujawa 9
Pawłowski 9
Krajewski 6
Czech 5
Zadykowicz 5
Świech 4
Zabielski 3
Jakubowski 0
Wilczek 0
Kulikowski -
|
Na własne życzenie...
O dzisiejszym meczu koszykarze Legii z pewnością chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Powód? Kolejny raz wykazali się niekonsekwencją i roztrwonili bezpieczną przewagę, która momentami sięgała 17 punktów.
Obydwa zespoły przystępowały do dzisiejszego meczu w swoich najsilniejszych składach. Stołeczni kibice wreszcie mogli zobaczyć na ławce Kamila Kozłowskiego, który ostatnio opuścił kilka spotkań. Mecz z początku bardzo wyrównany, pierwsze punkty padły łupem gości i to oni wyszli na 3 punktowe prowadzenie 3-6. Szybko jednak strata została zniwelowana przez "wojskowych" i to oni wyszli na prowadzenie 7-6. Wyrównana gra była jednak głównie zasługą marnej skuteczności z obu stron. Po pierwszej kwarcie na tablicy widniał wynik 17-17. Druga kwarta rozpoczęła się od 7 punktów z rzędu stołecznych koszykarzy (24-17) - było to zasługą m.in. dobrej gry w obronie pupila warszawskich kibiców, Mariusza Karbowskiego. Popularny "Marian" raz po raz zatrzymywał rywali blokiem, bądź zbierał piłkę po ich niecelnym rzucie. Po raz kolejny potwierdziło się jak potrzebny Legii jest Kamil Kozłowski. Jego spokój i opanowanie sprawiały wrażenie, jakby "Koziołek" na co dzień grywał w wyższej klasie rozgrywkowej. Jednak Kozłowski grał krótko, a rozgrywaniem zajmował się głównie Gajewski. Legia radziła sobie coraz lepiej, większość piłek znajdowała drogę do kosza.
Na efekty nie trzeba było długo czekać - warszawiacy z każdą ubiegającą minutą powiększali prowadzenie, które w pewnym momencie wynosiło 17 punktów. Trzecia kwarta rozpoczęła się od efektownej akcji gospodarzy. Ancukiewicz z połowy rzucił piłkę w kierunku kosza, tam znad głów Żubrów wyłonił się Malewski i efektownie władował piłkę do kosza. Potem było już tylko gorzej. Białostoccy gracze zaczęli pościg za Legią. W mgnieniu oka niwelowali straty. Gdy na tablicy widniał wynik 41-33 jeden rzut wolny wykorzystali gospodarze i prowadzili różnicą 9 oczek. Ostatnia część gry to totalny kataklizm w szeregach "wojskowych". Legia wychodziła prowadząc 54-44, po czym zdobyła w czwartej kwarcie 5 przy 21 punktach gości. Ale nie ma się co dziwić. Nieporadność warszawskich koszykarzy przyprawiała nieliczną dziś widownię o ból głowy. Pudła spod kosza, marnowanie czystych pozycji, czy też głupie straty goście konsekwentnie wykorzystali. Wystarczyły dwie "trójki" z rzędu i punkty po kontrze, by uzyskać prowadzenie. Ostatecznie zakończyło się na 59-65, mimo iż legioniści próbowali w końcówce coś wskórać. Mamy nadzieję, że nasi zawodnicy wyciągną wnioski z dzisiejszej porażki. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać, a w tym sezonie podobne mecze miały już miejsce, jak choćby mecz z MMKSem Toruń. Szkoda, że cały mecz na ławce przesiedział czołowy strzelec Legii, Filip Marchelewicz. Miejmy nadzieję, że w następnych meczach poprowadzi Legię do zwycięstwa.
Autor: Gacek