|
Sopot - Środa, 24 kwietnia 2002, godz. 18:00 Liga polska - I runda play-off, V mecz |
|
Prokom Trefl Sopot |
82 |
| 12-19, 28- |
|
Legia Warszawa | 72 |
|
Prokom Trefl Sopot
- Marković 18(3)
Maskouliunas 18(3)
Vranković 14(2)
Gregov 11(1)
Jankowski 9
Alexander 6
Dylewicz 6
Milicić 0
|
Legia Warszawa
- Williams 21(2)
Wilson 15
Sinielnikow 13(1)
Cielebąk 12
Majchrzak 5
Żurawski 4
Kazlauskas 2
Żuk 0
Karwanien 0
Paprocki 0
|
- Sędzia główny: Calik (Kraków) i Szczerba (Wrocław)
|
|
Honorowe pożegnanie z play-off
Koszykarze Legii Warszawa przez 19 minut sopockiego meczu byli zdecydowanie lepsi od Prokomu-Trefl, ale nie udało im się sprawić ogromnej niespodzianki i awansować do półfinału play off PLK. Przegrali piąty, decydujący mecz ćwierćfinału 72-82 i zagrają teraz z Blachami Pruszyński o miejsca 5-8
Po 16 minutach gry wydawało się, że w Sopocie możliwa jest sensacja. Grająca pewnie w obronie Legia prowadziła 33-24, a sopocianie (zresztą już po siedmiu minutach) stracili swojego najlepszego rozgrywającego Igora Milicicia, który za wyzywanie sędziego powinien dostać cztery techniczne w ciągu 20 sekund, ale już po drugim ataku arbitrowi znudziła się ta zabawa i wyrzucił Chorwata do szatni. Warszawiacy zwalniali grę, wykorzystywali swoje szanse i dopóki nie dali się gospodarzom rozpędzić mieli inicjatywę.
Jednak przegonieni zostali jeszcze przed długą przerwą, po sześciu z rzędu punktach Josipa Vrankovicia (rzut za trzy i trzy wolne po faulu w ostatniej sekundzie połowy). Chorwat wrócił do gry po kontuzji i spisywał się dobrze. W drugiej połowie jego trafienia za trzy, podobnie jak takie same rzuty Dragana Markovicia i Dariusa Maskoliunasa pozwoliły miejscowym opanować sytuację i spokojnie wygrać. W drugiej połowie tylko przez chwilę Legia przegrywała dwoma punktami, a w czwartej kwarcie najmniejsza różnica to sześć punktów.
- Zdecydowały nasze przestrzelone rzuty spod kosza i brak konsekwencji taktycznej. Ale zawodu chyba nie sprawiliśmy. Zagraliśmy w tej rywalizacji cztery dobre mecze, nie udało nam się tylko drugie spotkanie - skomentował trener warszawiaków Jacek Gembal.
- Czego zabrakło? Muszę zacząć od siebie, bo tak słabo już dawno nie rzucałem. Gdyby w pierwszej połowie po moich wejściach pod kosz piłka wpadała do kosza, to my mielibyśmy prowadzenie. A tak stało się na odwrót. Jeśli obwodowym graczom słabiej szło, trzeba było grać więcej pod wysokich - komentował Wojciech Majchrzak, kapitan Legii w tym meczu, który trafił zaledwie 2 z 13 rzutów z gry.
Niektóre zagrania Majchrzaka - dwa razy zablokowanego w prostych kontratakach, wiele razy pudłującego spod kosza - były symptomatyczne dla gry Legii, choć oczywiście nie można na niego zrzucać odpowiedzialności za porażkę. Warszawiacy grali bojaźliwie i z respektem dla rywala, z małą agresywnością w ataku. Superstrzelec Marcus Williams był zaskakująco pasywny, zdobywając większość punktów po rzutach wolnych (11/11), a dorzucając pięć dopiero w ostatnich trzech minutach, gdy wynik był już praktycznie rozstrzygnięty. Momentami odważnie grał Lee Wilson, czasami Tomasz Cielebąk, a zawsze - Andrzej Sinielnikow, który jednak strzelcem nie jest i nigdy nie będzie. No i Majchrzak, ale on akurat w środę nie trafiał.
- Dla niemal wszystkich moich graczy awans do półfinału byłby życiowym sukcesem. W takich meczach jak ten, rzuty, które spudłowaliśmy trzeba po prostu trafiać - podsumował trener Gembal. - Moim zdaniem graliśmy spokojnie. To dla nich była nerwówka, bo przy takich nakładach na zespół porażka byłaby tragedią - mówił Majchrzak, chyba jednak niedokładnie oddając to, co działo się na boisku.
Po tej porażce warszawiaków czeka walka o miejsca 5-8, którą trener Gembal jednoznacznie określił jako niepotrzebną. - Z pruszkowianami to ja mogę się umówić na sparingi i by nas to o wiele taniej kosztowało - denerwował się trener Legii. Zgodnie z regulaminem PLK grać jednak trzeba - i to już od niedzieli. Pierwszy mecz z Blachami w niedzielę w Warszawie.
Autor: Gazeta Wyborcza