Sobota, 13 marzec 2004 godz. 18:00     

Polpak Świecie 74-72 Legia



Dla wielu legionistów weekend minął na świętowaniu wygranej z Odrą. My natomiast w sobotę postanowiliśmy wybrać się do oddalonego od stolicy o 270km Świecia, by wspomóc naszych koszykarzy. Dodajmy, że od wyniku tego spotkania mógł zależeć awans Legii do play-off.
Z Warszawy wyruszamy jednym samochodzem, w 5 osób. Wyjazd zaplanowaliśmy sobie dosyć wcześnie, licząc że zwiedzimy coś po drodze, bądź na miejscu (np. zamek w Świeciu). Droga mija spokojnie, w większości na rozmowach o piątkowym meczu. Zajeżdżamy do Golubia-Dobrzynia, aby zwiedzić miejscowy zameczek. Tam zostajemy rozkminieni przez pewną miłą panią, która nawet zainteresowała się celem naszej podróży. Godzinę później ruszamy w dalszą drogę. Spożywane przez pasażerów płyny (niestety niżej podpisany był kierowcą ;-) wprowadzały coraz lepszy nastrój. Przejeżdżając przez Chełmżę, zauważamy że odbywa się jakiś mecz. Decyzja była szybka - hamowanie, skręt w lewo...i już jesteśmy na stadionie miejscowej Legii. Miejscowi kibice na nasz widok śpiewają pieśni sławiące Legię, nie mogąc uwierzyć, że przyjechaliśmy z Warszawy. Legia Chełmża grała właśnie spotkanie z Mieniem Lipno (0-1). Przez kilkanaście minut wspieramy ich dopingiem. Gdy dowiedzieli się, gdzie zmierzamy, bardzo chcieli jechać z nami. Niestety nie udało im się zorganizować transportu i w dalszą drogę wyruszyliśmy sami. Zanim to nastąpiło, trzeba było się pożegnać :-)
Do Świecia dojeżdżamy przed godziną 16. Z małymi kłopotami, ale w końcu trafiamy na salę, w której miały się odbyć zawody. Jest to sala gimnastyczna przy szkole podstawowej. Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Gdy wchodzimy na trybuny, oprócz naszych koszykarzy, nie ma nikogo. Po chwili okazuje się, że mecz rozpocznie się o godzinę później, niż myśleliśmy - o 18. Tak więc ruszamy na chwilę do sklepu, by zaraz ponownie wrócić na halę. Aby skrócić sobie czas pozostały do meczu...sami postanawiamy sprawdzić swoje koszykarskie umiejętności. Po chwili cała piątka biega po parkiecie z piłkami. Niestety, nasza zabawa trwała dosyć krótko. Trener Polpaku stwierdził, że nasze obuwie nie nadaje się na parkiet i trzeba było skończyć kariery sportowe. Szkoda, bo jeden z nas fantastycznie trafił za 3 punkty...i może miałby szansę przekonać do siebie trenera Legii ;-)
Wróciliśmy więc na trybuny. Te znajdują się tylko z jednej strony parkietu, choć jak na podstawówkę, prezentują się całkiem nieźle. Część miejsc jest siedząca, a te na samej górze - stojące. Praktycznie wszystkie miejsca siedzące są zajmowane przez karneciarzy, więc musieliśmy opuścić nasze miejscówki. Straż miejska (pod powództwem Janusza Dzięcioła - zwycięzcy I edycji Big Brothera) zaczęła nam robić problemy. Najpierw chodziło o bilety (gdy wchodziliśmy na salę...takich jeszcze nie było). Tak więc każdy z nas zaopatrzył się w wejściówkę za całe 2 zyble :-) Następnie nie pozwolono nam stać na schodach, kierując nas na "trybunę górną". Rozmowa z ograniczonymi strażnikami nie miała większego sensu...ale na samej górze nie wylądowaliśmy. Fani miejscowych, którzy wchodzili na salę byli mocno zdziwieni naszą obecnością. Na "obcinaniu" się jednak kończyło. Gdy rozpoczęło się spotkanie, zorientowaliśmy się, że miejscowi nie znają słowa "doping". Przez cały mecz nie śpiewali zupełnie nic, ograniczając się do gwizdów, klasków i trąbienia dwoma trąbkami, które miały zagłuszać nasz śpiew. Było to jednak niemożliwe, dzięki naszej determinacji. Przez cały czas, mimo skromnej liczby, dopingowaliśmy Legię. Sytuacja na parkiecie mogła nas cieszyć tylko w I połowie. Po przerwie było znacznie gorzej. W przerwie praktycznie wszyscy fani Polpaku wychodzą przed halę. Chyba każdy chciał obejrzeć "kibiców Legii" z bliska, stąd też pewnie na dwór wychodzili nawet ci...którzy nie mieli takiej potrzeby.
Po przerwie nasi gracze zaczęli nieźle, ale po minucie znowu gra Legii siadła... Wydawało się, że "wróżba" jednego z miejscowych dziadków się spełnia. To właśnie on uświadamiał nas, że Polpak po przerwie zawsze gra znacznie lepiej i nie ma szans, by go powstrzymać. Tak też się stało. Od śpiewu nic nas nie mogło powstrzymać i dalej jechaliśmy swoje. Nawet niektórzy miejscowi razem z nami wyklaskiwali rytm legijnych pieśni. Po końcowej syrenie, mimo porażki...dalej śpiewaliśmy. Dobrze, że żadnemu ze strażników nie przyszło do głowy odwiezienie nas do miejscowego psychiatryka. Koszykarze Legii, choć jakby od niechcenia, podchodzą i przybijają z nami piątki. Przychodzi też kilku miejscowych fanów, informując nas, że również są legionistami i że w Świeciu od niedawna jest fan-club Legii. Co oczywiste nie jest on tak liczny, jak fan-club Zawiszy, ale obecność legionistów w kujawsko-pomorskim może tylko cieszyć.
Po opuszczeniu hali okazuje się, że nasz samochód został przyblokowany przez miejscowych działaczy. Wykorzystujemy ten czas na rozmowę z naszym trenerem i jego synem. Rozmowa była bardzo sympatyczna, choć jeszcze nie było wiadomo, czy zagramy w play-off. Dopiero w drodze powrotnej otrzymaliśmy informację potwierdzającą awans Legii do play-off. Ale droga powrotna to już zupełnie inna historia. Po powrocie do Warszawy, około północy, każdy z nas ledwno mówił :-) Mimo to, nikt nie żałował wyjazdu, bo czego tu żałować? Bawiliśmy się świetnie. Całe życie z wariatami!

Fotki z wyjazdu - 38 zdjęć
Legia Chełmża - Mień Lipno - 10 zdjęć

Autor: Bodziach