Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Kibice Legii w Gruzji - fot. Piotr Galas
Kibice Legii w Gruzji - fot. Piotr Galas
Poniedziałek, 27 lipca 2009 r. godz. 10:03

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Druga relacja z wyjazdu do Rustawi

Piotr Galas

Opis wyprawy do Gruzji oraz przeżycia grupy "kijowskiej" mogliście już poznać z relacji Anuli. Teraz zapraszamy do lektury relacji wyjazdu do Rustawi naszego reportera Piotra Galasa, który spędził w Gruzji 3 dni.

Jak wszyscy wiemy, podróże kształcą. Tak samo jest z podróżami wynikającymi z chęci śledzenia naszej ulubionej drużyny, Legii Warszawa, czy to w kraju, czy poza jego granicami. Jak dowiedzieliście się wcześniej, wariantów dotarcia do gruzińskiego Rustawi było kilka. Mi w udziale przyszło zapoznać się z wariantem "mińskim". W ogólności zakładał on przelot na trasie Warszawa - Mińsk - Tbilisi - Mińsk - Warszawa. Jeśli ktoś do tej pory nie miał okazji polatać, to w tej opcji mógł zdrowo nadrobić zaległości i miał wystarczająco dużo czasu, żeby poznać wszystkie lotniska od kuchni :)

Dla nas cała wyprawa zaczęła się na długo przed meczem. Lot przez Mińsk był opcją najtańszą i dla kilku z nas najatrakcyjniejszą czasowo, dlatego trzeba było ją sobie "zaklepać" przez jak najszybsze wykupienie biletu. Kiedy już ściskaliśmy go w ręku, mogliśmy przystąpić do kolejnego ciekawego kroku. Ci, którzy odwiedzili w zeszłym roku białoruski Homel, doskonale znają problem wiz. Pomimo, że Mińsk był tylko miejscem przesiadkowym, konsul zapewniał o konieczności ich wyrobienia. Podobnie było z obowiązkowymi ubezpieczeniami, które stanowiły podstawę do wyrobienia dokumentu zezwalającego na wjazd na terytorium Białorusi. Jak się później okazało, ani ubezpieczenie, ani tym bardziej wiza nie była potrzebna, ale o tym za chwilę.

Mając w ręku bilet lotniczy, a w paszporcie niezbędną wizę, mogliśmy w środę pojawić się na warszawskim Okęciu. Niektórzy potrzebowali jeszcze takich gadżetów jak plecaki z dodatkowymi ubraniami, laptopy, aparaty, a innym wystarczyła sama plastikowa siatka z biletem lotniczym, paszportem, Piłką Nożną i kilka euro w kieszeni :). Od momentu wejścia na pokład Boeinga 737 linii BelAvia (na szczęście nie latają Airbusami) na kolejne kilka dni zdominował nas język rosyjski.

Atrakcją tej trasy był między innymi kilkugodzinny przystanek w "Mińsku", a w zasadzie 42 kilometry od jego centrum. I właśnie odległość stanowi problem w spokojnym, szybkim wypadzie "na miasto". Marszrutki (busy i odpowiedniki PKSów) nie jeżdżą zbyt często, a do tego nie są najszybsze. Z kolei taksówka to wydatek rzędu kilkudziesięciu złotych od głowy za kurs w jedną stronę (choć miłośnicy negocjacji mieliby tu zapewne niezłe pole do popisu), a zaoszczędzonego czasu i tak za wiele nie zostaje. Wszystko to spowodowało, że nasze wyjście "na miasto" ograniczyło się do przekroczenia granicy białoruskiej, zwiedzenia lotniska i jego okolic. I tutaj właśnie można wrócić do kwestii wizy. Gdybyśmy pozostali w strefie transgranicznej, to wydatek kilkudziesięciu euro na wizę oraz kilkudziesięciu złotych na ubezpieczenie byłby zbędny, a że daliśmy się już naciągnąć, mogliśmy skorzystać z przywileju zwiedzania gościnnej ziemi białoruskiej :) Dzięki temu mieliśmy okazję spróbować niezwykle okazałych hot-dogów, miejscowego piwa, kotleta "w pięciu smakach" podanego na aluminiowej miseczce niczym z "Misia" Barei oraz obejrzeć "kosmiczny" terminal lotniska z dalszej perspektywy. Trzeba dodać, że nie powala ono swoją nowoczesnością, komfortem korzystania i tłumami podróżnych, nie mniej chyba tylko tutaj da się zjeść wspomnianego hot-doga i popić go piwem, wydając tylko 4 PLN. Nadszedł czas kolejnego odlotu i ruszyliśmy w dalszą drogę.

W Tbilisi wylądowaliśmy łącznie po prawie 11 godzinach podróży, w które wliczyć trzeba przeloty (łącznie 3 godziny), postój w Mińsku (prawie 5 godzin) i zmiany stref czasowych (2 godziny). Wsiedliśmy w taryfę, zameldowaliśmy się w hostelu, kilka godzin snu i mogliśmy cieszyć się dniem meczu. Na jego dobry początek wyskoczyliśmy na miasto skosztować lokalnych przysmaków.


Ponieważ do zbiórki przed meczem mieliśmy jeszcze trochę czasu, po zaspokojeniu głodu i pragnienia ruszyliśmy na szybką wycieczkę po mieście. Tym sposobem trafiliśmy w okolicę gruzińskiego Stadionu Narodowego imienia Borisa Paichadze, który dodatkowo gości kluby Dinamo i FC Tbilisi. W jego sąsiedztwie znajduje się bazarek, który przypomina Bazar Różyckiego lub Stadion Dziesięciolecia za ich najlepszych lat. Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że jednego z kolegów tak pochłonął szał zakupów, że prawie całkowicie zapomniał o godzinie zbiórki i meczu, a my musieliśmy go tam zostawić i czym prędzej wracać do "bazy". Cała historia skończyła się szczęśliwie - kolega wrócił taryfą zaraz po tym, jak po nieudanym opisie na migi miejsca kursu przypomniało mu się, że w chwili przyjazdu wyposażyliśmy się w wizytówki naszego gruzińskiego lokum ;)


Kiedy jechaliśmy na stadion Olimpi Rustawi dowiedzieliśmy się odpowiedzi na jedno z pytań, które chodziło nam wszystkim po głowie - dlaczego sporo samochodów w mieście ma pęknięte przednie szyby? Jak nam powiedział szofer, dzieje się tak wówczas, gdy kierowca nie opłaca się gruzińskiej mafii z tytułu wykonywanej przez siebie pracy. Wniosek z tego taki, że niewielu taksówkarzy boi się lokalnej mafii :) Przy tej okazji warto też wspomnieć o tym, o czym pisała Anula - "fantastycznym" stanie technicznym samochodów. Patrząc na większość z nich, można dojść do wniosku, że pojęcie badanie techniczne nie istnieje, a policja specjalnie się nie czepia, jeśli z samochodem nie wszystko jest jak należy. Z tego powodu masa Mercedesów i BMW jest tylko złudzeniem bogactwa narodu gruzińskiego, bo niestety większość aut albo właśnie uzyskała swoje drugie życie (u blacharza i lakiernika) gdzieś na świecie, albo dopiero zyska, ale to nie przeszkadza w jeździe. Co jest również godne odnotowania - przepisy ruchu drogowego w Gruzji chyba nie istnieją (tylko w czasie nocnego kursu na lotnisko kierowca respektował czerwone światło na skrzyżowaniach), a mimo to nie udało się nam odnotować żadnej kolizji, z wyłączeniem wypadku, w którym furgonetka wpadła na drzewo.
Zapomniałbym, że mieliśmy również okazję zobaczyć przez okno samochodu fabryki, w których przez lata produkowany był MIG-25.

W tym momencie w zasadzie można przejść do opisu ciekawostek związanych z meczem. Tak jak my nie znaliśmy naszego przeciwnika przed jego przyjazdem, tak samo sytuacja miała się w Rustawi. Panowie z lokalnych służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo postanowili to nadrobić i była sposobność do porozmawiania na temat obu drużyn mieszanym gruzińskim, rosyjskim i angielskim. Dowiedziałem się między innymi, że w Gruzji niezależnie od preferencji klubowych, zawsze kibicuje się aktualnie grającemu na arenie europejskiej zespołowi. Dla niektórych z nas jest to nie do pomyślenia, ale tam nie mają z tym problemu. Olimpi, tak jak i my, rozpoczyna rozgrywki ligowe w tym tygodniu. Panowie byli bardzo ciekawi, ilu mamy reprezentantów kraju w składzie, jakiej narodowości jest ten duży Murzyn (chodziło o Dixiego), które miejsce zajęła nasza drużyna w minionym sezonie, kto w nim zdobył tytuł mistrza kraju i również nie omieszkali z lekkim uśmiechem na twarzy przypomnieć nam, jakim rezultatem dzień wcześniej zakończyła się potyczka w Tallinie :)

Jeśli chodzi o samą otoczkę meczu, to trzeba wspomnieć o kilku rzeczach. Po pierwsze Gruzini nie znają powiedzenia "Nie bądź łosiem, nie trąb" i trąbki można było usłyszeć z każdej strony. Po drugie trąbkom od czasu do czasu akompaniowało 3 bębniarzy, którzy, co najśmieszniejsze, wybijali rytmy bliższe tym brazylijskim niż państwom z pogranicza Europy i Azji. Tak samo jak wielokrotnie zdarzało się na naszym stadionie, tak i tutaj wśród widzów znalazła się pokaźna grupa żołnierzy, tyle że ci byli wyposażeni w narodowe flagi na kijach. Można by to w zasadzie zaliczyć jako przejaw gruzińskiego ruchu ultras :)

Po drodze z meczu zrobiliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcia z ekipą z zielonego Transportera i mogliśmy zacząć świętować awans do kolejnej rundy rozgrywek.

Następnego dnia z rana znowu ruszyliśmy "na miasto". Ekipa, zachęcona udanymi zakupami kolegi poprzedniego dnia, skierowała się ponownie w stronę Stadionu Narodowego. Po drodze chcieliśmy jeszcze obejrzeć ten obiekt, ale panowie z ochrony w żaden sposób nie chcieli dać się przekonać. Na bazarku kilka osób skusiło się na produkty znanych projektantów w niezwykle atrakcyjnych cenach :) Zaraz po udanych zakupach część ekipy "kijowskiej" udała się na pocztę wysłać gorące pozdrowienia do kraju :), a pozostała grupa przygotować do drogi powrotnej.

Część grupy "mińskiej" kontynuowała zwiedzanie miasta - jeżdżąc metrem, odwiedzając okoliczne wzgórze, zahaczając o ambasadę RP, oglądając najprawdziwszą, trzymającą w prawdziwym napięciu, walkę gruzińskiego zawodnika wagi ciężkiej, uzbrojonego w japonki, i zawodnika wagi lekkiej, uzbrojonego w laczki, w końcu trafiła do hostelu.

Tutaj w zasadzie można by już relację zakończyć, bo przelot znowu do Mińska i dalej do Warszawy raczej nie jest niczym szczególnym, ale... W Mińsku zadbano, żebyśmy się nie nudzili i mogliśmy obserwować akcję awaryjnego lądowania Tupolewa, któremu zaraz po starcie "się zaniemogło", musiał zrzucić paliwo, po czym w pełnej asyście stosownych służb mógł majestatycznie wylądować na dobrze nam już znanym Międzynarodowym Lotnisku Mińsk 2.

Wyprawy na Wschód potrafią być niezwykle interesujące i pozostaje tylko żałować, że nie lecieliśmy dalej do Amsterdamu, bo mogłoby być ciekawie :)

Fotoreportaż z Gruzji - 70 zdjęć Piotra Galasa


przeczytaj więcej o: , , ,


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!