Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
Kibice Legii w Grodzisku Wielkopolskim - fot. Piotr Kucza / FotoPyK
Kibice Legii w Grodzisku Wielkopolskim - fot. Piotr Kucza / FotoPyK
Wtorek, 17 sierpnia 2021 r. godz. 10:49

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

Relacja z trybun: Powrót po latach

Hugollek, źródło: Legionisci.com

Dobra, słoneczna pogoda w sierpniowy weekend to idealna okazja do tego, aby się odpowiednio zrelaksować i pojechać: w góry, nad morze, na działkę czy chociażby na grillowanie lub piknik. Dla 400-osobowej grupy kibiców Legii sobotni odpoczynek przybrał jednak zupełnie inną formę. Zamiast na imprezę z rodziną czy znajomymi ruszyliśmy po godzinie 14:00 w drogę wspólną kawalkadą z parkingu przy Estadio WP na stadion Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, gdzie swoje spotkania rozgrywa obecna ponownie od ubiegłego sezonu w Ekstraklasie Warta Poznań. Nie licząc meczu przyjaźni z Radomiakiem sprzed dwóch tygodni, eskapada w ramach czwartej kolejki sezonu 2021/2022 była naszym pierwszym oficjalnym ligowym wyjazdem od... 4 marca 2020 roku, kiedy to na kilka dni przed początkiem pandemii koronawirusa pojechaliśmy do Gdańska.

Cała podróż na zachód Polski trwała około pięciu godzin, tak że na miejscu zameldowaliśmy się niespełna 40 minut przed początkiem meczu. Niektórzy z nas obawiali się, że tak późne przybycie mogło skutkować problemami z dostaniem się na stadion o czasie. Na szczęście nic z tych rzeczy – sprawne skanowanie biletów i bardzo szybkie sprawdzanie na wejściu spowodowały, że niemal wszyscy znaleźliśmy się w sektorze gości przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Czasu starczyło nawet na zaopatrzenie się w miejscowym cateringu w dobrą „giętą” w przyzwoitej cenie. Na pewnego rodzaju ciekawostkę zasługuje fakt, że służby porządkowe przygotowały dla nas dwa parkingi – jeden tuż przy sektorze, a drugi nieco dalej od stadionu. Ten dziwny zabieg spowodował, że momentami część naszej grupy mieszała się z kibicami gospodarzy.

Na trybunach grodziskiego obiektu ostatni raz gościliśmy ponad 13 lat temu – w sezonie 2007/2008, w dodatku na zakazie podczas trwającego ówcześnie konfliktu z ITI. Wówczas w lutym „Wojskowi” przegrali z Groclinem 0-1, a sama drużyna Dyskobolii pół roku później przekształciła się w... Polonię Warszawa. Jak na ironię obecnie próżno szukać obu zespołów w Ekstraklasie czy choćby na jej zapleczu – „Biało-Zieloni” pod nazwą „Nasza Dyskobolia” występują w bieżącym sezonie w piątej lidze, „Czarne Koszule” zaś – w trzeciej.

Dopingiem tego wieczora kierował Michał, który miał już okazję kilka razy zastępować „Starucha” w roli gniazdowego. Jeszcze przed rozpoczęciem widowiska gorąco zachęcał i mobilizował nas do wytężonego śpiewu przez pełne 90 minut, zwłaszcza że tak długo nie byliśmy na ligowym wyjeździe. Przyśpiewka „Jesteśmy zawsze tam...”, którą zaznaczyliśmy swoją obecność na wielkopolskim terenie, brzmiała tak, że niektórzy z nas z pewnością poczuli ciary na plecach. Miejscowi (choć gwoli ścisłości należałoby ich raczej określić mianem przyjezdnych) próbowali się napinać i nas zaczepiać, ale początkowo nie reagowaliśmy na marnej jakości przytyki z ich strony. Przygotowaliśmy dla nich jednak okolicznościowy okrzyk: „Warta, Warta, ch... warta!”, zmodyfikowany w trakcie rywalizacji na „Lech i Warta ch... warta!”, na który jakoś specjalnie nie reagowali. W ogóle możliwości wokalne „Warciarzy” stały na mizernym poziomie. W zasadzie ich doping – oprócz sporadycznych pokrzykiwań „Zieloni, Zieloni!” – praktycznie nie istniał, a jeśli nawet podejmowali jakiekolwiek próby, to w zajmowanym przez nas sektorze pozostawały one niesłyszalne.

Podczas wyjścia piłkarzy na murawę tradycyjnie odśpiewaliśmy „Mistrzem Polski jest Legia”, pozdrowiliśmy Artura Boruca, skandując jego nazwisko, a także motywowaliśmy pozostałych zawodników do szybkiego rozprawienia się z piłkarzami Warty na boisku. Rozpoczęcie pojedynku nie ułożyło się jednak po naszej myśli, bowiem już w drugiej minucie nasi rywale objęli prowadzenie. A tak się przynajmniej wydawało. Niezrażeni niefortunnym początkiem z ogromnym impetem intonowaliśmy „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!”, wierząc, że nasi grajkowie dadzą z siebie możliwie jak najwięcej i odwrócą losy spotkania. Wtem sędzia Lasyk podjął decyzję o wideoweryfikacji VAR, a ta zakończyła się nieuznaniem bramki dla gospodarzy. Zaczynaliśmy zatem od nowa, a „Warciarzom”, którzy przedwcześnie cieszyli się z gola, przesłaliśmy krótki dosadny komentarz.

Nie zapomnieliśmy o pozdrowieniu naszych zgód, odśpiewaliśmy „Gwizdek sędziego” z „udziałem” Artura Jędrzejczyka, a następnie długo i dobrze wykonywaliśmy „Jesteśmy zawsze tam” w wersji z Lokeren. Wydawało się, że powoli się rozkręcaliśmy, ale do wokalnego optimum sporo nam brakowało, co mogło dziwić, zważywszy na długą rozłąkę z ligowymi wojażami. Paradoksalnie po tym niezłym początku w nasze szeregi zaczął się wkradać swego rodzaju marazm. O ile względnie wychodziło nam jeszcze uskutecznianie: hitu z Wiednia, „Dziś zgodnym rytmem” oraz „Warszawy” na dwie części sektora, o tyle wykonywanie pozostałych utworów, zarzucanych przez gniazdowego (a przemaglowaliśmy ich naprawdę wiele), pozostawiało sporo do życzenia. Brak należytego zaangażowania z naszej strony, szybkie przerywanie śpiewania czy problemy rytmiczne polegające na braku odpowiedniej synchronizacji wokalu z bębnem to tylko część naszych dopingowych grzechów tego wieczora.

Na szczęście pod koniec pierwszej połowy zaczęliśmy powoli wracać na odpowiednie tory wokalne – ponownie za sprawą „wiedeńskiego przeboju” i melodyjnej wersji „Jesteśmy zawsze tam”. W trakcie odśpiewywania tego drugiego kawałka naszym futbolistom udało się zresztą wreszcie wyjść na prowadzenie. Mateusz Hołownia dośrodkował piłkę w pole karne do Rafaela Lopesa, a ten główką pokonał Adriana Lisa. W naszym sektorze wybuchła nieopisywana radość. Chwilę wcześniej przeżyliśmy jednak chwile grozy, kiedy Łukasz Trałka trafił w słupek bramki bronionej przez króla Artura. Jak się okazało, nie była to jedyna sytuacja, kiedy serca mocniej nam zadrżały. W doliczonym czasie gry bowiem poznaniacy wykonywali korner. Do futbolówki dopadł Aleks Ławniczak i swoim strzałem trafił w słupek bramki Boruca. Szczęśliwie po tej akcji Lasyk zakończył pierwszą część widowiska.

fot. Piotr Kucza / FotoPyK
fot. Piotr Kucza / FotoPyK

Drugą połowę rozpoczęliśmy od hymnu Legii, po czym przypomnieliśmy gospodarzom, dlaczego tak licznie przyjechali do Grodziska Wielkopolskiego. „Przyszliście chamy, dlatego że my tu gramy!” – wykrzyczeliśmy „Biało-Zielonym”. Próbowaliśmy także przekonać naszych zawodników do tego, aby dalej walczyli o wygraną i podwyższyli wynik rywalizacji. „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!” – krzyczeliśmy przenikliwie w kierunku murawy. „Wojskowi” zdawali się poważnie wsłuchiwać w nasz apel, jako że arcyszybko zdobyli kolejną bramkę. Jej autorem był Tomáš Pekhart. Co ciekawe, gol padł po kolejnym strzale głową.

Rozochoceni pozytywnym obrotem spraw na boisku – jakżeby inaczej – chcieliśmy więcej. „Gola, gola, gola, strzelcie k... gola!” – wołaliśmy do naszych zawodników. Poza tym, by uwierzyli, że byli na najlepszej drodze do zdobycia trzech punktów, wykonywaliśmy długo i donośnie przyśpiewkę „Do boju, Legio marsz, zwycięstwo czeka nas!”, której końcówkę przerobiliśmy z czasem na „Warta, k...o!”. Oprócz tego w naszym repertuarze znalazły się takie klasyki jak: „Chociaż ciężki jest czas”, „Niepokonane miasto” czy „Złodzieje i pijacy”. Przypomnieliśmy także poznaniakom, która trybuna ma prawo mienić się tą najlepszą w Polsce.

Szczyt naszej kibicowskiej aktywności przypadł mniej więcej na ostatni kwadrans rywalizacji. „Wojskowi” co i rusz próbowali atakować bramkę strzeżoną przez Lisa, jednak brakowało im szczęścia, by futbolówka zatrzepotała w siatce oponentów; jeśli już, to grzęzła w tej bocznej. Jako że fortunie trzeba pomagać, zmotywowaliśmy się do jeszcze bardziej wytężonej pracy, śpiewając głośno: „Hej Legia gol!”, „Ole ole, ole ola” czy po raz kolejny wpadające w ucho „Jesteśmy zawsze tam”. Liczyliśmy na to, że trzeci, a może i czwarty gol dla Legii stanie się faktem. Niestety, tym razem musieliśmy się zadowolić skromnymi (acz ładnymi) dwoma trafieniami. Kilku kibiców Warty, którzy znajdowali się na sąsiadującej z nami trybunie, nie wytrzymało ciśnienia wizji pierwszej porażki swojej drużyny w bieżącym sezonie i z wściekłości cisnęło w nasz sektor plastykowymi kubkami z piwem. My z kolei, by zagrać „Warciarzom” na nosie, zaśpiewaliśmy: „Śpiewajmy hej sialala, Legia dziś trzy punkty ma”. Z kolei gdy sędzia oznajmił gwizdkiem koniec pojedynku, zaintonowaliśmy w kierunku „Biało-Zielonych”: „Tak to już bywa, Legia z k... wygrywa!”. Gospodarze marzyli chyba tylko o tym, by jak najprędzej wrócić do Poznania, jako że błyskawicznie opuścili trybuny stadionu Dyskobolii.

Piłkarze z kolei podeszli przed zajmowany przez nas sektor i otrzymali od nas porcję sowitych i całkowicie zasłużonych braw. „Dziękujemy!” – wołaliśmy do nich wyraźnie zadowoleni z odniesienia przekonującego zwycięstwa. Futboliści odpowiedzieli nam na pytanie, kto wygrał mecz i wspólnie z nami cieszyli się z drugiej w tym sezonie ligowej wygranej. My zaś podkreśliliśmy, że jako kibice z Łazienkowskiej nigdy się nie poddamy.

Przy okazji doszło do sympatycznej i dość niecodziennej sytuacji. Kilkuletni kibic Legii przecisnął się przez ogrodzenie sektora gości i wbiegł na murawę, gdzie na pomeczowym rozruchu trenowało kilku zawodników „Wojskowych”. Wśród nich był Maciej Rosołek, którego prosiliśmy, żeby dał małemu Jasiowi swoją koszulkę. „Daj mu koszulkę, Rosołek, daj mu koszulkę!” – napominaliśmy piłkarza. Ten podbiegł do młodego fanatyka, ale nie oddał trykotu. Zrobił to dopiero grający z numerem 29 Lindsay Rose, zaś Mahir Emreli wziął po chwili Jaśka na ręce i przebiegł z nim po boisku. Takie zachowanie się chwali, zwłaszcza że młody kibic wydawał się zarówno zszokowany, jak i bardzo wzruszony.

Szczęśliwie w porównaniu z innymi obiektami nie musieliśmy długo czekać na opuszczenie sektora gości. Już po 20 minutach mogliśmy bowiem ruszyć do naszych aut, żeby jak najszybciej udać się w drogę powrotną do Warszawy. W stolicy zameldowaliśmy się o trzeciej nad ranem.

W tym tygodniu „Wojskowych” czekają dwa spotkania: pierwsze na wyjeździe przeciwko Slavii Praga w ramach czwartej rundy eliminacyjnej Ligi Europy, której stawkę stanowi udział w fazie grupowej tych rozgrywek, a kolejne u siebie w niedzielę, kiedy Legii przyjdzie się zmierzyć z powracającą na ekstraklasowe murawy Termaliką.

Frekwencja: 3781
Liczba gości: 400
Flagi gości: 2 („Warriors” i „Legia Warszawa”)



Komentarze: (0)

Serwis Legionisci.com nie ponosi odpowiedzialności za treść powyższych komentarzy - są one niezależnymi opiniami czytelników Serwisu. Redakcja zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy zawierających: wulgaryzmy, treści rasistowskie, treści nie związane z tematem, linki, reklamy, "trolling", obrażające innych czytelników i instytucje.
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.

Dodaj swój komentarz:

autor:

e-mail:


treść:


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!