Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
NewsyNewsy
Newsy
RSS  |  WAP  |  Kosz  |  Siatka  |  Hokej
fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
Niedziela, 23 sierpnia 2020 r. godz. 15:59

Uwaga: Wiadomość archiwalna!

W piłkarskim raju. Odcinek 9.

Qbas

Dziś mija 25. rocznica pierwszego awansu Legii do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory jeszcze tylko dwukrotnie polskie kluby grały w najsłynniejszych klubowych rozgrywkach świata – Widzew w sezonie 1996/97 i ponownie „Wojskowi” w 2016/2017. Zapraszamy na cykl tekstów przypominających wydarzenia sprzed ćwierćwiecza. Poniżej o przygotowaniach do meczów z IFK Goeteborg i ich przebiegu.


Czytaj:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W piłkarskim raju. Odcinek 4.
W piłkarskim raju. Odcinek 5.
W piłkarskim raju. Odcinek 6.
W piłkarskim raju. Odcinek 7.
W piłkarskim raju. Odcinek 8.

Po zdobyciu mistrzostwa Polski w 1995 r. inwestujący w Legię Janusz Romanowski postawił wszystko na jedną kartę. Miał już świadomość, żeby awansować do Ligi Mistrzów i w efekcie zarobić potężne pieniądze trzeba jeszcze sporo zainwestować w zespół. Ten wprawdzie z wyraźną przewagą wygrał ligę, ale w wielu meczach nie zachwycał grą, ratując się bramkami Pisza z rzutów wolnych, często w końcówkach meczów. Do tego klęska z Hajdukiem Split w eliminacjach w 1994 r. wyraźnie wykazała, jak wiele Legii brakowało, by z powodzeniem rywalizować o awans nawet z europejskimi średniakami.

Romanowski i jego ludzie postanowili działać dwutorowo. Po pierwsze zapewnili trenerowi Janasowi znakomite warunki do przygotowań. Zespół trenował w Niemczech i we Francji, mieszkał w bardzo dobrych hotelach, rozgrywał sparingi z silnymi rywalami, jak Besiktas, MSV Duisburg, Olimpique Lyon i Auxerre, w trakcie których zawodnicy przekonali się, że wcale nie mają powodu wstydzić się swych umiejętności. Jednocześnie trwały ruchy transferowe. Legia tym razem szukała wzmocnień na szeroką skalę i była zainteresowana właściwie każdym wyróżniającym się zawodnikiem z ligi, ale także Polakami występującymi za granicą, którzy byli w zasięgu finansowym. Ostatecznie na Łazienkowską trafili ofensywni pomocnicy: Tomasz Wieszczycki z ŁKS, reprezentant, za którego do Łodzi zostali oddani w ramach częściowego rozliczenia Robakiewicz, Wędzyński i Mięciel, Ryszard Staniek, olimpijczyk z Barcelony, były gracz Górnika i Osasuny oraz obiecujący napastnicy Cezary Kucharski ze szwajcarskiego FC Aarau i Andrzej Kubica z Austrii Wiedeń. W drużynie zrobiło się ciasno, bo też nikt ze znaczących postaci nie odszedł. Trener też wyraźnie postawił na Szczęsnego, któremu po latach rywalizacji ubył konkurent do miejsca w składzie. Jednak wzmocnienia pojawiły się dość późno i trudno było zgrać zespół.

Mimo tego wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. Niestety, po losowaniu legionistom zrzedły miny. Trafili na ćwierćfinalistę poprzednich rozgrywek IFK Goeteborg, zespół, który potrafił pokonać FC Barcelonę i Manchester United, z sześcioma reprezentantami Szwecji, brązowego medalisty mistrzostw świata w 1994 r. Jacek Bednarz w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" szanse awansu oceniał na 20-30% i to pod warunkiem, że cały zespół da z siebie wszystko. "Ben" pamiętał co wydarzyło się rok wcześniej, gdy drużyna zlekceważyła Chorwatów, ale tym razem i pozostali piłkarze wiedzieli o co grają i jak trzeba do tych meczów podejść. Bednarz: "Pamiętam, że w autobusie, gdy jechaliśmy z Konstancina na stadion, panowała absolutna cisza. A przecież w tej drużynie było pełno wygadanych, wesołych chłopaków. Marek Jóźwiak przecież nie byłby sobą, gdyby czegoś nie zmajstrował, nie pożartował. Tu jednak było pełne skupienie. Cisza. Wszystko co było wokół przestało istnieć. Liczyło się tylko boisko. Sam mecz".

Pierwsze spotkanie eliminacji odbyło się w Warszawie, co też nie było oczywiste, bowiem wojewoda warszawski zamknął stadion przy Łazienkowskiej po zadymach na finale pucharu Polski i długo pozostawał nieugięty. W końcu jednak można było zagrać. IFK grał w nowatorskim wówczas ustawieniu 4-4-2, z obrońcami w wysoko ustawionej linii, blisko pomocników, a w dodatku miał je przećwiczone w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. To z jednej strony utrudniało zadanie "Wojskowym", a z drugiej... Trener Janas i jego sztab znaleźli sposób, jak sobie z tym poradzić. W obliczu rewanżu na wyjeździe podstawowym założeniem u siebie było coś strzelić i nic nie stracić.

Dnia 9 sierpnia 1995 r. Legia na mecz z IFK wyszła w składzie: Szczęsny - Jóźwiak, Zieliński, Mandziejewicz - Lewandowski, Michalski, Pisz, Wieszczycki, Bednarz - Kucharski, Podbrożny. Role kryjących obrońców spełniali Jóźwiak i Mandziejewicz, asekurował ich stoper Zieliński. Ważne zadanie mieli przy tym obaj boczni pomocnicy, którzy musieli biegać po całej długości boiska, wspierając zarówno obronę, jak i ataki. Michalski był defensywnym pomocnikiem, poruszającym się głównie w pionie, zwykle często podłączającym się do akcji ofensywnych, ale akurat w tym spotkaniu bardziej skupionym na zadaniach obronnych. Jako "ósemka" grał Pisz, a podwieszonym pod napastników był Wieszczycki. To ustawienie miało sporo plusów, bo raz że Legia grała tak od dawna, a dwa że osiągnęła przewagę w środku pola. Do tego trójka obrońców świetnie radziła sobie w grze jeden na jeden i potrafiła skutecznie odbierać piłkę przeciwnikom. Największym minusem było zostawianie odkrytych skrzydeł, bo Bednarz i Lewandowski nie zawsze zdążali z powrotami.

Wspomniany pomysł Janasa na to spotkanie, polegał na zagrywaniu długich podań przez Pisza w stronę obu napastników i bocznych pomocników. Podbrożny z Kucharskim byli bardzo mobilni, przy czym ten drugi częściej schodził do boku. Szwedzi mieli spore problemy z tymi zagraniami, jak i z wysoką intensywnością gry legionistów, która chyba ich zaskoczyła. Równocześnie obie strony zaczęły bardzo spięte, brakowało swobody w rozgrywaniu, co przekładało się na niedokładność w grze.

Pierwszy kwadrans był typowym badaniem rywala, na co go stać, na ile sobie można pozwolić, wychwytywaniem słabszych punktów. Szwedzi za taki w Legii uznali Mandziejewicza i większość ataków starali się przeprowadzać w jego sektorze boiska. Najstarszy z "Wojskowych" miał już braki szybkościowe i ruchowe, co rzeczywiście powodowało problemy, ale mimo wszystko wychodził z nich obronną ręką, tak dzięki doświadczeniu, jak i pomocy kolegów. Warto tu dodać, że znakomicie grali Jóźwiak i Zieliński, którzy właściwie nie przegrywali pojedynków.

W 15. minucie pierwszą okazję stworzył sobie IFK po prostopadłym, długim podaniu, ale Szczęsny interweniował skutecznie, choć bardzo ryzykownie. W odpowiedzi chwilę później Podbrożny znalazł się sam na sam z Ravellim po znakomitym, prostopadłym podaniu Pisza. Napastnik miał wiele miejsca i czasu, ale uderzył na siłę i trafił w bramkarza. "Guma" niedługo potem miał znów dogodną okazję, po szybkiej wymianie podań z Kucharskim, ale ponownie przegrał pojedynek z golkiperem. W tym momencie powinno być już przynajmniej 1-0. Widać przy tym było, że obaj atakujący Legii uczą się siebie w trakcie meczu, że dopiero zaczynają siebie wyczuwać.

Po 20 minutach przewagę osiągnęli goście, ale nie stwarzali sobie sytuacji. Brakowało im jakości w wykończeniu akcji, ale też spokoju. "Wojskowi" przy tym bardzo efektywnie stosowali pułapki ofsajdowe, co również wyraźnie było zaleceniem trenera. Zgranie trójki defensorów i ich doświadczenie odegrało tu kluczową rolę. Ostatni kwadrans pierwszej połowy był już lepszy w wykonaniu Legii, która częściej prowadziła grę, ale to też nie miało przełożenia na sytuacje bramkowe. Wciąż trwało ostrożne przeciąganie liny.

Tuż przed przerwą Ravelli musiał opuścić boisko po zderzeniu z Wieszczyckim. Można powiedzieć, że niewidoczny w tym meczu, choć ciężko pracujący w środku zawodnik, zrobił swoje, bo wyeliminował z gry lidera Szwedów. I jakby trochę ta lina zaczęła się przesuwać na stronę Legii.

Po przerwie "Wojskowi" zdobyli w końcu upragnioną bramkę. Michalski zagrał ze środka pola na prawo do Lewandowskiego, ten z pierwszej piłki odegrał do pędzącego Kucharskiego, który wspomina to tak: "Popędziłem w pole karne i zobaczyłem, że nie mam do kogo zagrać. Widziałem jednak rozpędzonego obrońcę. Pomyślałem, że warto dać się sfaulować. Dzióbnąłem piłkę, zostałem przewrócony, a Jurek Podbrożny pewnie wykorzystał rzut karny". Nim jednak etatowy wykonawca karnych ustawił sobie piłkę, to wziął głęboki oddech. Podbrożny miał świadomość, jak wiele zależy od tego strzału. Nie miał jednak żadnych problemów ze strzałem. Posłał piłkę w lewy, dolny róg bramki, a golkiper rzucił się w prawy. 1-0 i euforia na trybunach.



Bramka nie odmieniła jednak meczu. Legioniści nadal grali uważnie, nie chcieli narazić się kontrę gości, którzy też nie zamierzali się otworzyć mając w perspektywie rewanż. Ale to podopieczni Janasa mieli kontrolę nad spotkaniem, opanowali środek pola, nie dali IFK złapać rytmu, grali ostro, nieustępliwie i wciąż utrzymywali wysokie tempo.

To spadło dopiero w ostatnich 20 minutach spotkania, gdy wyczerpani Szwedzi nawet nie silili się na ataki. Ale i gospodarze odczuwali już trudy spotkania, Mandziejewicza i Podbrożnego, który wykonał dziesiątki sprintów, łapały skurcze. Legia wtedy zaczęła grać krótkimi podaniami, długo utrzymywać się przy piłce. I w dobrym stylu dowiozła zupełnie korzystny wynik do końca. Goście w Warszawie rozczarowali. Owszem, to była poukładana, mająca swój styl gry drużyna, ale nie stworzyła właściwie żadnego zagrożenia pod bramką Szczęsnego, nawet gdy przegrywała, jakby była pewna, że u siebie i tak jest w stanie odwrócić losy dwumeczu. W Legii zaś błysnęło kilku piłkarzy. Najlepszym bez wątpienia był Podbrożny, ale inni też wznieśli się na wyżyny umiejętności. Pisz: "Zagraliśmy bardzo odpowiedzialnie, z głową. Nie otwieraliśmy się zbytnio, nie szarżowaliśmy, ale konsekwentnie, ze spokojem dążyliśmy do strzelenia gola".

Przed meczem w Goeteborgu oba zespoły były dobrej myśli. Sztab trenerski Legii szykował przy tym niespodziankę i przygotował wariant defensywny. W meczowym składzie zabrakło Pisza, którego miejsce zajął Ratajczyk, Bednarz zagrał na prawej stronie, gdzie pilnował największego gwiazdora rywali Blomqvista, który potem grał m. in. w Milanie, Parmie i Manchesterze United, a dodatkowo pomagał mu Lewandowski. W obronie trójkę Jóźwiak, Zieliński, Mandziejewicz po lewej stronie asekurował Ratajczyk, który nominalnie grał na pozycji defensywnego pomocnika. Za rozgrywanie piłki odpowiadać mieli Michalski i Wieszczycki, a w ataku zagrali ponownie Podbrożny z Kucharskim. Założenie było takie, że wyżsi i silniejsi od Pisza pomocnicy podejmą skuteczną walkę z rywalami w środku pola, a wybiegani Bednarz i Lewandowski nie dadzą pograć Blomqvistowi.

I wbrew narosłym przez te ćwierć wieku mitom, ten plan sprawdzał się zupełnie dobrze. Wprawdzie w pierwszych minutach meczu zarysowała się przewaga IFK, który przesunął grę na połowę Legii, ale mistrzowie Polski byli na to gotowi i kilkukrotnie wyprowadzili kontrataki, po których udało się zagrozić bramce gospodarzy. Najlepszą okazję miał w 15. minucie Kucharski, któremu w pole karne zagrywał Bednarz. Napastnik stanął oko w oko z bramkarzem, ale piłka została mu pod butem i został powstrzymany przez defensorów.

Do tego ponownie świetnie grali obrońcy, imponująco stosujący pułapki ofsajdowe. Lekka przewaga IFK nie miała przełożenia na właściwie żadne sytuacje. Gospodarze grali bardzo spokojnie, jakby liczyli, że w końcu goście sami popełnią błąd. Doczekali się w 25. minucie, gdy wspomniany Blomqvist przedarł się w końcu lewą stroną, poradził sobie z lekko spóźnionym Bednarzem, a z asekuracją nie zdążył Zieliński. Szczęsny: "(...) w Goeteborgu gola z dystansu prawą nogą strzelił mi facet, który podobno używał jej tylko do wsiadania do tramwaju. I to sieknął tak, że nie miałem szans". 1-0 dla gospodarzy i to kompletnie z niczego mogło podłamać legionistów. Na szczęście parę minut później Szwedzi grali już w osłabieniu. Ratajczyk zagrał długie, prostopadłe podanie z głębi pola w kierunku pędzącego Podbrożnego, który wyprzedził już obrońców i znalazłby się sam na sam z bramkarzem. Został jednak sfaulowany przez Olssona. Sędzia bez wahania usunął Szweda z boiska. Potem Podbrożny wspominał, że może i lepiej się stało, bo przecież mógł nie wykorzystać sytuacji.

Legia zaczęła osiągać przewagę w środku pola, IFK się cofnęło, jakby wystraszył się tego, co go czeka przez najbliższą godzinę. Czekać nie zamierzał też Janas, który wysłał na rozgrzewkę Pisza, bo choć jego zespół radził sobie lepiej, to brakowało mu odpowiedniego rytmu, który mógł zapewnić boiskowy przywódca, jakim był "Piszczyk". Zawodnik pojawił się na boisku w 39. minucie. Decyzja Janasa była długo komentowana przez dziennikarzy i kibiców. Pisz: "Owszem, byłem wkurzony, trudno bym nie był. Przyjąłem to z pokorą. Nie byłem zły na Janasa. Gdy jednak już dostałem szansę, to chciałem udowodnić, że trenerzy się troszeczkę pomylili (śmiech). Ale z drugiej strony, daj Boże każdemu trenerowi tylko takie pomyłki. (...) Wszedłem w 39. minucie za Krzyśka Ratajczyka. Nie chciałbym przy tym cytować słów „Rataja”, gdy on schodził, a ja wchodziłem". Bogusław Łobacz, ówczesny kierownik drużyny: "Uważam, że decydującym elementem dwumeczu z IFK Goeteborgiem był manewr Pawła Janasa, który na rewanżowe spotkanie posadził na ławce rezerwowych mózg i kapitana drużyny Leszka Pisza. Leszek tak się wkur…, że jak go trener wpuścił pod koniec I połowy, to zagrał swój najlepszy mecz w życiu. To był prawdziwy koncert. I on z tej swojej malutkiej stópki dał zespołowi wszystko, co mógł. Wszystko zaś okrasił bramką głową, co jak na gościa o wzroście 167 cm jest nie lada wyczynem. Dziennikarze czepiali się Janasa, że pomięcie Leszka w składzie było błędem, do którego musiał się szybko przyznać, bo zespół przegrywał. Tymczasem Janas doskonale znał Pisza. Wiedział, jak bardzo wkur.. tym Leszka, ale też wiedział, że Pisz to taki typ, którego w ten sposób najlepiej zmotywuje. Jestem pewien, że gdyby „Piszczel” zagrał od początku, to byśmy nie zagrali w Lidze Mistrzów. To był najlepszy pomysł Janas w Legii!".

Rzeczywiście wejście Pisza poprawiło organizację gry Legii w ofensywie. Bednarz wrócił przy tym na lewą stronę, a na prawej pozostał Lewandowski. Rozgrywający zespołu wszedł na boisko z dużą ochotą na grę, był wszędobylski, brał kreowanie na siebie, dwukrotnie uderzał z dystansu i legioniści przed przerwą osiągnęli wyraźną przewagę. Stwarzali sobie też sytuacje, choć brakowało im szczęścia, jak choćby w doliczonym czasie gry, gdy po uderzeniu Bednarza bramkarz zbił piłkę do boku, tam Podbrożny wystawił ją na strzał Lewandowskiemu, którego uderzenie ponownie odbił golkiper, ale tak że trafił swojego obrońcę w nogi i futbolówka zaczęła się turlać w stronę bramki. Gospodarze jednak sobie poradzili. A jednocześnie, po błędzie Lewandowskiego, który nie trafił w piłkę stworzyli sobie najlepszą okazję bramkową, sytuację uratowali jednak Szczęsny do spółki z walczącym do końca i rehabilitującym się "Lewym".

Po zmianie stron nadal atakowała Legia, ale bez klarownych okazji. Szwedzi zaczęli realizować założenia trenera i wyłączyli Piszowi możliwość rozegrania. Nie było więc tak, że "Piszczyk" rozegrał wybitny mecz, zwłaszcza w pierwszych 25 minutach po przerwie był bowiem mało widoczny, z dużo mniejszym wpływem na grę. IFK ustawił się głęboko, tak że wyłączyli legionistom możliwość zagrywania długich podań. Ci więc szukali "małej gry", krótkich, szybkich wymian podań, ale bez efektu. Legia straciła rytm. Gospodarze mieli spotkanie pod kontrolą. Strzelili nawet gola na 2-0, gdy po potężnym strzale z dystansu Szczęsny odbił piłkę na głowę atakującego rywali i ten posłał ją do siatki, ale znajdował się na wyraźnym spalonym. Arbiter bramki nie uznał, co wyprowadziło z równowagi trenera Szwedów na tyle, że został usunięty z ławki.

Na boisku, poza ostrą grą - IFK łącznie w meczu pięć żółtych kartek i dwie czerwone, Legia cztery żółte, działo się niewiele. Gra toczyła się w środku pola, tempo nie przypominało tego z Warszawy. Gospodarze skupieni na obronie nie dawali drużynie Janasa rozwinąć skrzydeł. Ci jednak byli cierpliwi. Grali ze spokojem, podobnie jak rywale na początku I połowy.



W 74. minucie Zieliński posłał długie podanie między obrońcami IFK do Wieszczyckiego, który odegrał w tempo na prawe skrzydło do rozpędzonego Lewandowskiego. "Lewy" podniósł głowę, w polu karnym byli podążający za akcją Wieszczycki, Staniek (zmienił Kucharskiego) i Podbrożny. W "szesnastkę" zaś wbiegał Pisz. Podanie zostało zaadresowane do Wieszczyckiego, ale było za wysokie i piłka przeleciała nad jego głową, ale trafiło na głowę najniższego na boisku Pisza, który uderzył ją do bramki. 1-1 i właściwie pewny awans! Pisz potem tylko wzruszał ramionami: "Co w tym dziwnego, że strzeliłem głową? Przecież ją mam".

Wyrównanie wykazało, jak bardzo Legia była spięta. Dopiero przy korzystnym wyniku zawodnicy zaczęli pokazywać jak wiele potrafią. Grali swobodnie, krótkimi podaniami, z rozmachem. W tym czasie Szwedom puszczały już nerwy. W 76. minucie Erlingmark zobaczył drugą żółtą kartkę i z czerwoną został usunięty z boiska. Pewnym stało się, że Szwedzi nie odwrócą już losów rywalizacji. Obie strony czekały więc na koniec spotkania i choć legioniści przeważali, to atakowali już bez przekonania. Oni mieli awans w kieszeni.

Ostatecznie jednak zdobyli zwycięską bramkę. Akcję ponownie rozpoczął znakomicie grający Zieliński podał do Pisza, który odegrał na lewe skrzydło do Fedoruka. Bednarz: "To był taki moment meczu, gdy wszyscy czuliśmy, że jesteśmy bardzo bliscy awansu. Oni zaś grali w dziewiątkę, a my nie tylko remisowaliśmy 1-1, ale też mogliśmy pozwolić sobie nawet na stratę bramki. No jednak skompromitowalibyśmy się, gdybyśmy wypuścili awans z rąk. Zaleceniem trenera było więc utrzymać się przy piłce, pograć nią bezpiecznie, nie dać się sprowokować. Paweł zmienił „Lewego”, z którego wszedł Adam Fedoruk, świetnie wypadający w małej grze, któremu trudno było odebrać futbolówkę, przy tym prawonożny, ale z bardzo dobrym uderzeniem z dystansu, czego miał próbować po ścięciu do środka. Mnie zaś przesunął na prawą. Zresztą takie manewry zdarzały się już w Legii wcześniej. A do akcji na 2-1 pobiegłem, bo niesamowitą pracę wykonał Jurek Podbrożny, który przebiegł boisko wszerz, by uratować piłkę przed wyjściem na aut. Moja rola, jako tego wahadłowego, polegała zaś na tym, by w każdej takiej sytuacji być wsparciem dla kolegi. Nie chciałem przy tym, by wysiłek Jurka poszedł na marne. Później zaś, to już był instynkt. Zejście do środka na lewą nogę, strzał i … stało się to, co się stało".

Za chwilę sędzia zakończył mecz, a Dariusz Szpakowski w telewizyjnej transmisji powiedział: mówię do państwa historyczne słowa, Legia Warszawa w Lidze Mistrzów!

Autor: Jakub Majewski

Czytaj:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W piłkarskim raju. Odcinek 4.
W piłkarskim raju. Odcinek 5.
W piłkarskim raju. Odcinek 6.
W piłkarskim raju. Odcinek 7.
W piłkarskim raju. Odcinek 8.



Komentarze: (0)

Serwis Legionisci.com nie ponosi odpowiedzialności za treść powyższych komentarzy - są one niezależnymi opiniami czytelników Serwisu. Redakcja zastrzega sobie prawo usuwania komentarzy zawierających: wulgaryzmy, treści rasistowskie, treści nie związane z tematem, linki, reklamy, "trolling", obrażające innych czytelników i instytucje.
Czytelnik ponosi odpowiedzialność za treść wypowiedzi i zobowiązuje się do nie wprowadzania do systemu wypowiedzi niezgodnych z Polskim Prawem i normami obyczajowymi.

Dodaj swój komentarz:

autor:

e-mail:


treść:


Zgłoś newsa!

Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam! Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!