Analiza
Punkty po meczu ze Stalą Mielec
Na własne życzenie; można poklepać?; wspierający Augustyniak; zbyt głęboko; kryminalne zagadki Legii - to najważniejsze punkty po niedzielnym meczu ze Stalą Mielec.
1. Na własne życzenie
Kiedy czołówka tabeli Ekstraklasy traci punkty, a Legia ma szansę odrobić stratę, można w ciemno zakładać, że… "metr przed łazienką zrobią sami wiecie co". Punkty straciły Lech, Jagiellonia, Cracovia, a co zrobiła Legia? Oczywiście to, co zwykle w takich sytuacjach – nie potrafiła pokonać zdecydowanie słabszego rywala.
Od początku meczu ze Stalą Mielec podopieczni trenera Gonçalo Feio sprawiali wrażenie zbyt pewnych siebie. Wydawało się, że wyszli na boisko na pełnym luzie, przekonani, że spotkanie "samo się wygra". Niestety, nie jest to pierwszy raz. Od dawna wiadomo, że każdy klub w Polsce gra przeciwko Legii na 200%, bo pokonanie tej drużyny lub choćby remis to nobilitacja, która długo pozostaje w pamięci.
Na stojąco meczu wygrać się nie da, szczególnie gdy lekceważy się rywala, co legioniści w lidze robią stanowczo zbyt często. Tym razem udało się zremisować, choć w drugiej połowie to Stal była stroną dominującą, a Legia wyglądała jak zespół z 12. miejsca w tabeli ligowej.
2. Można poklepać?
Choć negatywów będzie więcej, warto na początek pochwalić podopiecznych trenera Gonçalo Feio za akcję, która przyniosła bramkę na 1-0.
fot. Canal+ Sport
Wszystko zaczęło się od świetnego przechwytu Rúbena Vinagre, który zrobił to, czego powinien oczekiwać od siebie każdy piłkarz Legii od pierwszych minut spotkania – szybko założył pressing. Tego elementu brakuje Legii w wielu meczach, szczególnie w kluczowej, środkowej strefie boiska. Portugalczyk zagrał następnie do Wojciecha Urbańskiego, który idealnie wypatrzył Marca Guala.
W tej sytuacji warto pochwalić także Hiszpana. Podjął się trudnej próby, a gdy dokładnie spojrzymy na sytuację, zobaczymy, że Morishita znajdował się daleko od pola karnego, a zagranie do niego nie było idealne. Mimo to Japończyk zdążył do piłki i popisał się świetnym wykończeniem, podcinką pakując futbolówkę do siatki Stali. Duże brawa należą się wszystkim zawodnikom uczestniczącym w tej akcji – naprawdę na nie zasłużyli. Szkoda tylko, że tak szybkich, prostych i skutecznych akcji oglądamy tak rzadko.
3. Wspierający Augustyniak
Kolejny mecz z rzędu można pochwalić Rafała Augustyniaka. Doświadczony pomocnik, pod nieobecność Maximiliana Oyedele, doskonale sprawdził się w roli defensywnego pomocnika, grając na pozycji numer „6”. Statystyki tylko potwierdzają jego dobrą postawę – stracił piłkę jedynie 9 razy. Dla porównania, Kapustka zaliczył 14 strat, Wojciech Urbański 13, a Luquinhas 8. To właśnie Augustyniak w 63. minucie wywalczył rzut karny, a następnie sam zamienił „jedenastkę” na gola. Warto jednak zwrócić uwagę na inny aspekt jego gry.
fot. Canal+ Spoer
Na screenie powyżej widać „Augusta” ustawionego w bloku defensywnym – to częsta sytuacja, w której zawodnik grający na pozycji „6” cofa się między dwóch środkowych obrońców, by ich wspomóc. Podczas niedzielnego meczu takie zachowanie było kluczowe, ponieważ to właśnie Augustyniak wybijał większość dośrodkowań rywali w nasze pole karne. Co więcej, był widoczny nie tylko w obronie, ale także w ataku.
Za taką wszechstronną grę należą mu się duże pochwały. Wszyscy pamiętamy, jak bywało z jego formą w przeszłości – tym razem jednak pokazał, że potrafi być solidnym wsparciem dla drużyny.
4. Zbyt głęboko
Jednym z największych mankamentów w grze Legii było zdecydowanie zbyt głębokie cofnięcie się do defensywy w ostatnich 20–30 minutach meczu. Stal napierała, a legioniści zamiast uspokoić grę i narzucić własne tempo, zaczęli dostosowywać się do warunków rywali, co skutkowało głęboką obroną. Choć do tej pory Legia w niskiej obronie radziła sobie dobrze, w spotkaniu w Mielcu coś wyraźnie się zepsuło. Podopieczni trenera Gonçalo Feio momentami bronili się wręcz rozpaczliwie przed atakami gospodarzy.
Łatwo powiedzieć, ale uważam, że przy korzystnym wyniku Legia powinna była spokojniej rozgrywać piłkę. Jeśli już decydowała się na grę w niskiej obronie, należało konsekwentniej szukać okazji do kontrataków. Tymczasem była tylko jedna sytuacja tego typu – Kacper Chodyna znalazł się w dobrej pozycji, ale niestety uderzył obok bramki.
Zmęczenie wielu zawodników było wyraźnie widoczne i miało wpływ na poziom koncentracji w kluczowych fragmentach meczu. Oczywiście, jak to już bywało wcześniej, rezerwowi nie wnieśli oczekiwanej jakości. Szczerze mówiąc, trudno przypomnieć sobie sytuację, w której zmiennicy rzeczywiście pomogli drużynie.
5. Kryminalne zagadki Legii
W meczu Legii ze Stalą Mielec było kilka sytuacji, które trzeba dokładniej przeanalizować. Poniżej przedstawiam cztery kluczowe błędy drużyny, które wpłynęły na końcowy wynik spotkania.
fot. Canal+ Sport
Zaczęło się od fatalnego błędu Radovana Pankova. Po zagraniu piłki przez Wszołka do Serba, jedyną słuszną opcją – co widać na screenie – było długie wybicie piłki przed siebie. Zamiast tego Pankov zdecydował się na niepotrzebne dryblingi, które zakończyły się prostym faulem na przeciwniku. W efekcie Stal Mielec otrzymała rzut karny, pewnie wykorzystany przez Piotra Wlazłę. Tego typu błędy na tym poziomie są niewybaczalne.
fot. Canal+ Sport
Kolejny poważny błąd miał miejsce zaraz po strzelonej przez Legię bramce. Stal posłała dośrodkowanie w pole karne, gdzie Bert Esselink zgrał piłkę przed bramkę Kobylaka. Dwóch zawodników gospodarzy było zupełnie niepilnowanych, mimo że Legia miała liczebną przewagę. Na screenie wyraźnie widać, że nasi gracze mieli wystarczająco dużo czasu, aby ustawić się poprawnie i zażegnać niebezpieczeństwo, a mimo to sytuacja została całkowicie przespana.
fot. Canal+ Sport
W 74. minucie Stal była bliska zdobycia kolejnej bramki po kolejnym błędzie defensywy Legii. Gdy piłkę z pola karnego zagrał głową gracz gospodarzy, cała obrona Legii kompletnie się pogubiła. Steve Kapuadi nie wiadomo, gdzie się znajdował, jego rolę próbował przejąć Rafał Augustyniak, ale znajdował się za daleko od przeciwnika, a Paweł Wszołek złamał linię spalonego. Na szczęście świetnie interweniował Gabriel Kobylak, który obronił strzał Ilji Szkurina.
Ostatnia sytuacja to gol wyrównujący, który przypieczętował stratę dwóch punktów. Patryk Kun popełnił błąd, wybierając najgorsze możliwe rozwiązanie – zamiast przyjąć piłkę, wybił ją na rzut rożny. Jednak prawdziwy dramat rozegrał się po stałym fragmencie gry. Gabriel Kobylak popełnił katastrofalny błąd – zamiast złapać prostą piłkę do „koszyczka”, wypuścił ją wprost pod nogi Łukasza Wolsztyńskiego, który bez problemu wyrównał wynik meczu. Trudno zrozumieć, jak bramkarz na tym poziomie mógł dopuścić się takiej pomyłki, która kosztowała drużynę zwycięstwo.
Kamil Dumała