|
Warszawa - Sobota, 24 lutego 2007, godz. 19:30 Puchar Ligi - Grupa C |
|
Legia Warszawa
|
2 (1) |
|
ŁKS Łódź
| 0 (0) |
Sędzia: Tomasz Mikulski (Lublin) Widzów: 6500 Pełen raport |
|
Roger Guerreiro w akcji podczas spotkania z ŁKS-em Łódź - fot. Adam Polak |
Mroźnie, ale zwycięsko
Od zwycięstwa 2-0 nad ŁKS-em Łódź rozpoczęła rundę wiosenną sezonu 2006/2007 Legia Warszawa. W mroźny wieczór legioniści zaprezentowali się całkiem przyzwoicie. Dwa trafienia zanotował Dawid Janczyk, który potwierdził swoją dobrą formę, jaką sygnalizował już podczas sparingów. W drugiej połowie w barwach Wojskowych zadebiutował pozyskany w przerwie zimowej Bartłomiej Grzelak, który jednak nie wpisał się na listę strzelców.
Mecz rozpoczął się od groźnej sytuacji przyjezdnych. Zaledwie kilkadziesiąt sekund po pierwszym gwizdku sędziego Tomasza Mikulskiego, sam przed Łukaszem Fabiańskim znalazł się Ensar Arifović. "Czekałem na rozwój sytuacji i nie pozostało mi nic innego jak dobrze zainterweniować" – mówił po meczu bramkarz Legii, który z tego pojedynku wyszedł obronną ręką. "Spotkanie mogło ułożyć się dla nas korzystnie, bo mieliśmy wyśmienitą okazję do zdobycia gola. Nie wykorzystaliśmy tej szansy i to się zemściło" – mówił po meczu szkoleniowiec łodzian, Marek Chojnacki. W 5. minucie było już bowiem 1-0 dla Legii. Środkiem pola śmiało pobiegł Roger. Podał na lewą stronę do Janczyka. Ten zdecydował się na strzał z narożnika pola karnego w długi róg bramki strzeżonej przez Bogusława Wyparłę. Popularny "Bodzio W." nawet nie drgnął i piłka załopotała w siatce. "Dostałem dobre podanie od Rogera. Nie myślałem zbyt o samym strzale. Piłka dobrze mi siadła i była bramka" – opisywał pierwsze trafienie szczęśliwy strzelec.
Po zdobyciu pierwszej bramki legioniści zdominowali obraz gry. Na długie minuty zamykali łodzian na ich połowie. Jeżeli z przodu próbowali szarpać Arifović i Adam Cieśliński, to ich zapędy powstrzymywali Mamadou Balde bądź Herbert Dick. Fabiański nie miał więc zbyt wielu okazji do pokazania pełni swoich umiejętności. Niestety także i akcje piłkarzy mistrza Polski nie mogły znaleźć swego zwieńczenia w postaci bramki. W obronie łodzian dobrze spisywali się byli reprezentanci Polski Tomasz Hajto i Tomasz Kłos. W 21. minucie mogło być 2-0, ale w dogodnej sytuacji Janczyk trafił w nogi rywala.
Choć ŁKS był dziś słabszy od Legii, to ambitnie dążyli do wyrównania. Zawodnicy trenera Chojnackiego szybko zaczęli więc kolekcjonować żółte kartoniki. Przodownikiem w tej dość specyficznej dyscyplinie został Adam Marciniak, który w 37. minucie obejrzał drugą żółtą kartkę i musiał opuścić boisko. "Próbowaliśmy nawiązać równorzędną grę, ale czerwona kartka pokrzyżowała plany" – narzekał po meczu trener łodzian. Osłabiony ŁKS nie miał już zbyt wiele do powiedzenia i na boisku zdecydowanie dominowała Legia.
Przewaga nie przekładała się na efekty bramkowe. Kolejne trafienie zmarznięci kibice zobaczyli dopiero w 61. minucie. Całą akcję rozpoczął Grzegorz Bronowicki, który wypatrzył na lewym skrzydle Miroslava Radovicia. Dokładnym podaniem uruchomił Serba. Ten wbiegł w pole karne. Precyzyjnie podał w kierunku Macieja Korzyma. Ten jednak sprytnie przeskoczył nad piłką, która doleciała do Janczyka i było 2-0. Młody napastnik dołożył drugie trafienie i chwilę później utonął w objęciach kolegów. Minęło kilkadziesiąt sekund i mogło być 3-0. Niestety tym razem Hajto nie powtórzył swego wyczynu z jesieni, kiedy to skierował piłkę do własnej siatki. Było 2-0 i trener Dariusz Wdowczyk uznał, że Janczyk zrobił już swoje. Na boisko posłał więc debiutanta Bartłomieja Grzelaka. Nowy nabytek Legii nie pokazał jednak nic specjalnego. Kilka razy bezpardonowo na murawę powalili go rywale. Zresztą trener łodzian przed meczem zapowiadał, że Grzelak będzie dokładnie pilnowany. Słowa te znalazły potwierdzenie w grze ełkaesiaków.
Z biegiem czasu Legia niczym zbawienia oczekiwała końcowego gwizdka. Osłabieni goście także nie kwapili się do ataków. "Od 65. minuty zaczęliśmy grać trochę na zwolnionych obrotach, na utrzymanie wyniku" – mówił po meczu trener Wdowczyk. W pewnym sensie tłumaczy to niska temperatura, w której rozgrywane było dzisiejsze spotkanie. Ostatni gwizdek sędziego Tomasza Mikulskiego obie strony przyjęły więc z zadowoleniem.
Legia udanie rozpoczęła wiosenne rozgrywki. Choć do gry można mieć jeszcze zastrzeżenia, to wiadomo, że szczyt formy nie może być szykowany na pierwszy mecz. Tym bardziej, że rozgrywki Pucharu Ekstraklasy cieszą się mniejszą renomą niż ligowe spotkania. Zwycięstwo jednak zawsze cieszy. "Nieraz po ciężkich przygotowaniach nogi były ciężkie i nie graliśmy tak jak należy. Jednak dzisiaj było zupełnie inaczej. Nie było problemów z kondycją, dzięki czemu mogliśmy kontrolować mecz od początku do końca" – mówił po meczu Łukasz Surma. Oby legioniści kontrolowali grę aż do 30. kolejki rozgrywek.
Kolejne spotkanie Wojskowi rozegrają w najbliższy wtorek. Wtedy to udadzą się do Płocka, gdzie o godz. 17. wystąpią przeciwko miejscowej Wiśle Płock.
Autor: Tomek Janus