|
Zabrze - Sobota, 7 kwietnia 2007, godz. 16:00 Ekstraklasa - 20. kolejka |
|
Górnik Zabrze
|
1 (0) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Łukasz Bartosik Widzów: 14000 Pełen raport |
|
Roger z Kiełbowiczem próbują odebrać piłkę zawodnikowi gospodarzy - fot. Mishka |
Wielki wstyd w Wielką Sobotę
Po meczu z ŁKS-em Łódź wydawało się, że Legia wreszcie złapała pociąg do wygranej. Okazało się, że była to jednak zdezelowana drezyna. Walczący o utrzymanie w tabeli Górnik, choć przez blisko pół godziny grał bez usuniętego z boiska Piotra Madejskiego, potrafił dobić Wojskowych i wygrał 1-0. A legioniści muszą skupić się teraz na ratowaniu twarzy.
Rok temu meczem w Zabrzu Wojskowi przypieczętowali mistrzowski tytuł. W Wielką Sobotę w tym samym Zabrzu piłkarze Legii definitywnie pogrzebali szansę na obronę mistrzowskiej korony. Wszystko zaś uczynili na własne życzenie. Pierwsza połowa to mecz bez historii aż do 40. minuty. Wtedy to piłka wylądowała w siatce bramki Łukasza Fabiańskiego. Sędzia Łukasz Bartosik chyba sam tylko wie, czemu nie uznał tego trafienia. Nawet oglądając telewizyjne powtórki, trudno dopatrzeć się faulu, któregoś z piłkarzy Górnika. Najbardziej prawdopodobny wydaje się faul... Hugo. Sędzia był jednak innego zdania. W drugiej połowie okazało się jednak, że sprawiedliwości stało się zadość.
Początek drugiej połowy nie zapowiadał, jak tragicznych wydarzeń będziemy świadkami. Legia nie stwarzała klarownych sytuacji, ale kontrolowała grę i wydawało się, że bramki są tylko kwestią czasu. Tym bardziej, że w 59. minucie za drugą żółtą kartkę boisko musiał opuścić Madejski. Przed Wojskowymi było więc ponad pół godziny gry z przewagą jednego zawodnika. Paradoksalnie okazało się, że taki obrót sprawy wpłynął na legionistów dekoncentrująco. Ku zaskoczeniu fanów z Warszawy, do ataków wzięli się bowiem gospodarze. W 70. minucie przyniosło to wymierne rezultaty. Do piłki dośrodkowanej z rzutu wolnego, skakał Dickson Choto. Uczynił to jednak na tyle nieporadnie, że pojedynek wygrał Jacek Paszulewicz, który głową zagrał piłkę na 5. metr. Tam był już Rafał Andraszak, który ubiegł Tomasza Kiełbowicza i głową wpakował piłkę do bramki. Po meczu Fabiański miał więc powody by skarżyć się na swoich kolegów z obrony.
Stracona bramka zmusiła Legię do walki o choćby jeden punkt. Wraz z uciekającym czasem, w grę legionistów wkradło się jednak zdenerwowanie. Mnożyły się niecelne podania i akcje, których nie miał kto wykańczać. W 82. minucie wydawało się, że bramka dla Legii musi jednak paść. Chyba pierwszą dobrą dwójkową akcję w tym meczu rozegrał Korzym z Włodarczykiem. "Korzeń" podał w tempo do swego kolegi z ataku. Ten minął Tomasza Laskowskiego i miał przed sobą tylko pustą bramkę. W tym momencie "Włodar" zdecydował się jednak na... wymuszenie rzutu karnego. W efekcie nie było ani gola, ani rzutu karnego. Nasuwa się pytanie, dlaczego Włodarczyk podjął tak niezrozumiałą decyzję, ale to chyba pytanie retoryczne. W doliczonym już czasie gry Legia miała jeszcze jedną okazję do uratowania twarzy. Przed polem karnym Paszulewicz faulował Włodarczyka. Do piłki podszedł Burkhardt i nie czekając na gwizdek sędziego chciał zaskoczyć bramkarza. Uderzenie pomocnika Wojskowych było jednak na tyle słabe, że trenerowi Wdowczykowi nie pozostało nic innego jak ukryć twarz w dłoniach. Kilka chwil później sędzia zagwizdał po raz ostatni, czym zakończył męki Wdowczyka i jego podopiecznych.
W Wielką Sobotę wielki Wstyd. Gdy wydawało się, że Legia wreszcie złapała właściwy rytm, na ziemię sprowadził ją przeciętny Górnik. Żal było patrzyć jak 10 rywali rządzi i dzieli na boisku. A w Warszawie trzeba jak najszybciej wyciągnąć wnioski ze słabej gry i podjąć odpowiednie decyzje. Obecny sezon jest już przegrany i trzeba myśleć o kolejnym. W tym możemy walczyć tylko o uratowanie twarzy.
Autor: Tomek Janus