|
Warszawa - Sobota, 25 sierpnia 2007, godz. 19:00 Ekstraklasa - 5. kolejka |
|
Legia Warszawa
- 10' Astiz
- 34' Giza
- 64' Grosicki
- 66' Roger
- 81' Chinyama
|
5 (2) |
|
Zagłębie Sosnowiec
| 0 (0) |
Sędzia: Jarosław Żyro (Bydgoszcz) Widzów: 9053 Pełen raport |
|
Kamil Grosicki pokazał się z bardzo dobrej strony i strzelił pierwszą bramkę w barwach Legii - fot. Adam Polak |
Tradycyjnie zwycięstwo
Pewnie, zdecydowanie i wysoko – tak Legia wygrała w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Nawet przez moment nie podlegało wątpliwości, kto w sobotni wieczór jest lepszy. Goście mieli swoje szanse, ale marnowali je w koncertowy sposób. Po pięciu meczach Wojskowi mają pięć zwycięstw i przy remisie Wisły Kraków w Bełchatowie są samodzielnym liderem. Od 450 minut niepokonany jest też Jan Mucha, który w tym sezonie nie musiał jeszcze wyciągać piłki z siatki.
W składzie Legii trener Jan Urban wprowadził kilka zmian. Z powodu urazów Wojciecha Szali i Piotra Bronowickiego, szansę na grę od pierwszej minuty dostałe Jakub Rzeźniczak. Młody obrońca z konieczności zagrał na prawym skrzydle. W wyjściowej jedenastce zabrakło także Miroslava Radovića. Na pozycji Serba pojawił się przebojowy Kamil Grosicki. Do meczu Wojskowi przystąpili więc z zupełnie nowym zestawieniem prawego skrzydła. Samo spotkanie rozpoczęło się jednak dla legionistów w sposób niemalże wymarzony.
„Zagłębie od pierwszej minuty skupi się na murowaniu dostępu do własnej bramki. Będziemy więc musieli znaleźć sposób na rozbicie tego muru” - mówił przed meczem Radović. Jego koledzy ów sposób znaleźli już w 10. minucie. Z rzutu rożnego z prawej strony dośrodkował Piotr Giza. Dobre podanie na gola zamienił Inaki Astiz i było 1:0. Był to debiutancki gol Hiszpana w polskiej lidze. Sympatyczny obrońca szalał więc ze szczęścia. Oszaleli chyba też jego koledzy, którzy zamiast pójść za ciosem, oddali pole Zagłębiu. I choć trener Urban przed meczem mówił, że sosnowiczanie wiedzą, że w Warszawie nie mają dużych szans na zdobycz punktową, to piłkarze Zagłębia na poważnie wzięli się do odrabiania strat.
Nie doprowadzili jednak do remisu, o co mogą mieć pretensje tylko do siebie samych. Doskonałych sytuacji nie potrafił wykorzystać Grzegorz Kmiecik. Darisuz Kozubek mając przed sobą tylko bramkę nie potrafił skierować do niej piłki. Jan Mucha śrubował więc swój rekord bez puszczonej bramki. Wynik postanowili podwyższyć za to jego koledzy i w 34. minucie piłka po raz drugi załopotała w bramce Adama Bensza.
Znów w jednej z głównych ról wystąpił Giza. Tym razem to on wykorzystał dobre podanie Rogera i głową wpakował piłkę do siatki. Od tego momentu podłamane Zagłębie nie potrafiło przeciwstawić się Legii. Trzy minuty później powinna paść jednak bramka dla gości. Chyba tylko Marcin Folc wie, jakim cudem nie udało mu się pokonać Muchy. Bramki więc nie padały, ale do końca pierwszej połowy nie wytrwał Bartłomiej Grzelak. Napastnik Legii doznał urazu w jednym ze starć z bramkarzem i w 42. minucie musiał opuścić boisko.
Druga połowa to już zdecydowana przewaga Legii. Wojskowi robili z Zagłębiem co chcieli i metodycznie podwyższali wynik meczu. Na gole kibicom przyszło jednak czekać aż 20 minut. W 64. minucie było 3:0 po przepięknej akcji Grosickiego. Młody zawodnik ładnie zabrał się z piłką, minął Bensza i skierował futbolówkę do pustej bramki. Radość „Grosika” była przeogromna. Szybko zdjął więc koszulkę i pobiegł radować się w kierunku ławki rezerwowych. Dwie minuty później padł kolejny gol.. Z lewej strony strzelał Tomasz Kiełbowicz. Trącił ją jeszcze Roger. Zupełnie zmylił tym bramkarza gości, który bezradny patrzył jak po raz czwarty pika ląduje w jego bramce.
Legia mogła strzelić jeszcze kilka bramek, ale dobre akcje marnował Takesure Chinyama. Napastnik rodem z Zimbabwe nie miał dziś szczęścia. A to nie trafiał w bramkę, a to jego strzał fantastycznie obronił Benesz. W końcu jednak i Chinyama mógł unieść ręce w górę po strzelonej bramce. W 82. dobrym podaniem obsłużył go Miroslav Radović. Napastnikowi Legii, który znalazł się sam przed bramkarzem, nie pozostało więc nic innego jak podwyższyć na 5:0.
Nie co dzień Legii udaje suę wygrać aż 5:0. Dlatego trzeba się cieszyć, że sztuka ta udała się drużynie, która ciągle jest w stadium budowy. I to właśnie ta drużyna w pięciu kolejkach zdobyła komplet punktów. Co więcej nie straciła żadnej bramki. Malkontenci, których jak zwykle nie brakuje, tłumaczą dobrą passę Wojskowych słabymi rywalami. Jednak już w najbliższy piątek Legia pojedzie do Lubina, gdzie spotka się z aktualnym mistrzem Polski. Będzie to doskonała okazja do zamknięcia ust wszelkim malkontentom i pseudoznawcom futbolu.
Autor: Tomek Janus