|
Łódź - Niedziela, 14 października 2007, godz. 18:30 Puchar Ligi - Grupa A |
|
ŁKS Łódź
|
0 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (1) |
Sędzia: Daniel Stefański Widzów: 400 Pełen raport |
|
Przemek Wysocki za chwilę strzeli jedyną bramkę w meczu z ŁKS-em - fot. Mishka |
Zimno i zwycięsko
W przejmującym chłodzie i przy bardzo skromnej liczbie widzów Legia zwyciężyła w Łodzi ŁKS w drugiej kolejce rozgrywek o Puchar Ekstraklasy. Jedyną bramkę w 22. minucie zdobył Przemysław Wysocki i tym samym zapewnił Wojskowym wygraną. Mecz stał na niskim poziomie, a duża zasługa w tym graczy gospodarzy, którzy wyglądali jakby ktoś kazał im w niedzielny wieczór grać za karę. Z lepszej strony zaprezentowali się legioniści i zasłużenie wygrali.
Ponieważ rozgrywki o Puchar Ekstraklasy nie należą do zbyt prestiżowych, trener Jan Urban wykorzystał mecz z ŁKS-em jako pożyteczny sprawdzian. Przetestował grę z dwoma napastnikami. Z przodu zagrał więc Bartłomiej Grzelak i Maciej Korzym. W pomocy kolejną szansę na udowodnienie swojej wartości dostał Marcin Burkhardt, Marcin Smoliński i Martins Ekwueme. Wreszcie do linii defensywnej powrócili kontuzjowani Choto i Bronowicki. Swoją szansę dostałe także Przemysław Wysocki i Wojciech Skaba.
Co do meczu, to najprościej byłoby stwierdzić, że się odbył i na tym zakończyć relację. Pierwsze 20 minut gry nie mogło bowiem zaciekawić nielicznej grupki zmarzniętych fanów. Ciekawiej zrobiło się, gdy Legia wzięła się do roboty na poważnie. W 20. minucie Miroslav Radović wypatrzył przed polem karnym Burkhardta. Ten zdecydował się na błyskawiczne uderzenie. Tym razem ełkaesiakom udało się uchronić przed stratą gola. Ale nie da długo. Po rzucie rożnym przytomnie pod bramką zachował się Wysocki. Ładnie przyjął piłkę i nie dał najmniejszych szans Witoldowi Sabeli.
Gorąco pod bramką gospodarzy było jeszcze siedem minut później. Znów dobrym dośrodkowaniem popisał się „Rado”. Najwyżej w polu karnym wyskoczył niemiłosiernie wyklinany przez łódzkich fanów, Bartłomiej Grzelak. Po jego strzale głową piłka nie znalazła jednak drogi do bramki. Dziesięć minut później „Grzelu” znów pokazał się z dobrej strony. Przyjął piłkę przed polem karnym. Nie pozwolił jej spaść na ziemię i zdecydował się na zaskakujący strzał. Niestety znów uderzał niecelnie. Trzecią okazję Grzelak zmarnował na kilka sekund przed końcem pierwszych trzech kwadransów. Tym razem bardzo dobre uderzenie głową instynktownie odbił Sabela.
Pod koniec pierwszej połowy do głosu doszli wreszcie gospodarze. W 41. minucie strzał zza pola karnego sparował Skaba. Dobitkę łodzian zablokował zaś Wojciech Szala. I to była jedyna groźna akcja ełkaesiaków przed przerwą. Pozostałe akcje już w zarodku tłumili legioniści.
Druga połowa była nieco ciekawsza, ale tylko w wykonaniu legionistów. Gospodarze robili wszystko by obrzydzić kibicom mecz. Zamiast do przodu grali do tyłu lub w poprze boiska. „Zobaczcie tam jest bramka! W tamtą stronę mamy atakować!” - krzyczał do swoich zawodników trener łodzian, Mirosław Jabłoński. Ale jego gracze byli dziś niereformowalni.
Ciekawiej wygląda gra w wykonaniu piłkarzy Legii. Ambitnie grał Grzelak, który chciał uciszyć łódzkich zawistników. Sztuka ta jednak mu się nie udało. Dodatkowo w 65. minucie „Grzelu” opuścił murawę z urazem nogi. Zastąpił go Adrian Paluchowski, który już osiem minut po pojawieniu się na murawie mógł wpisać się na listę strzelców. Uruchomiony dobrym podaniem, młody napastnik poradził sobie z obrońcą. Naciskany strzelił jednak wprost w Sabelę i zamiast drugiej bramki, był tylko rzut rożny. I na tym skończyły się emocje.
Mecz w Łodzi był wartościowym sprawdzianem dla graczy, którzy zazwyczaj siedzą na ławce lub nie mieszczą się nawet w meczowej osiemnastce. I tylko tyle dobrego można napisać o niedzielnym meczu. Pozostałe argumenty każą po raz kolejny postawić pytanie o sens rozgrywek Pucharu Ekstraklasy.
Autor: Tomek Janus