Legioniści w Trondheim - fot. Mishka / Legionisci.com
Uwaga: Wiadomość archiwalna!
Relacja z trybun: Smutny powrót do rzeczywistości
Bodziach
Rosenborg-Legia: Relacja z meczu
Nasza przygoda z europejskimi pucharami trwała krócej niż przed rokiem i tym razem skończyła się w norweskim Trondheim. Niestety teraz pozostaje nam powrót do szarej codzienności - stadionów zamykanych przez wojewodów, zakazów wyjazdowych... O ile piłkarsko losowanie IV rundy należy ocenić super pozytywnie, to kibicowsko szału nie było. Do Norwegii ostatecznie dotarło 406 fanów z Łazienkowskiej, co należy uznać za wynik przyzwoity. Relacja z trybun
Samolot odleciał trzy dni temu, nawet jeszcze nie wrócił
Legioniści do Trondheim podróżowali na różne sposoby. Zdecydowana większość wybrała samolot, ale ile osób, tyle połączeń. Spora grupa wybrała lot z Gdańska, przez Oslo do Trondheim, ale byli i tacy, którzy z Warszawy lecieli przez Kopenhagę. W trasę ruszyło także kilka busów i trochę samochodów - jedni podróżowali promem, inni woleli unikać ich jadąc przez Danię. Nie zabrakło także skromnej grupki korzystającej z kolei. 168 osób leciało czarterem zorganizowanym przez SKLW. Już na wstępie wszyscy, którzy o 5:45 przybyli na Okęcie, dowiedzieli się, że... przyjdzie poczekać nam ładnych kilka godzin. Nasz samolot został bowiem wysłany do Tel Awiwu i musieliśmy czekać aż wróci. Dziwnym trafem dwa dni przed meczem telewizja polska wyemitowała kultowego "Misia", na którym wyraźnie wzorowali się pracownicy warszawskiego lotniska: "To bardzo rzadki bilet, jeszcze aktualny. Samolot odleciał trzy dni temu, nawet jeszcze nie wrócił". I tak, zamiast o 7:30, wylot został przesunięty przynajmniej na 11. Mając tyle wolnego czasu, właściwie wszyscy po odprawieniu się, zamiast wziąć się za lekturę bądź wypełnianie krzyżówek... przystąpili do "oprawiania". Ostatecznie nasza maszyna wzbiła się w powietrze po 12:30, a wielu osobom zmęczenie kilkugodzinnym pobytem na lotnisku dawało się we znaki.
Najdroższy kraj Europy
Na miejscu jedni ruszyli na wycieczkę po Trondheim, inni zaś po dojechaniu do centrum, dokąd jest kawałek drogi, od razu udali się pod stadion. Ze względu na horrendalnie wysokie ceny w Norwegii, mało kto decydował się na biesiadowanie w knajpach. To chyba najdroższy kraj w Europie. O wiele popularniejsze było opróżnianie butelek ze strefy wolnocłowej. Ekipa podróżująca busem przed stadionem przyszykowała tymczasem obiad w iście harcerskim stylu.
Przyklejony uśmiech
Czas upływający do rozpoczęcia meczu mijał dość leniwie. Jakoś późno zdecydowaliśmy się na wchodzenie na stadion. Najpierw każdy z kibiców był skrupulatnie przeszukiwany, następnie sprawdzano bilety i osoby z plecakami odsyłano do depozytu. Na trybunie za bramką, która była przygotowana dla nas, przygotowano catering. Panie tam pracujące witały wszystkich uśmiechem od ucha do ucha, jakby... coś brały. Okazuje się jednak, że przyklejony uśmiech to cecha wspólna Norwegów. To co trzeba im przyznać, w przeciwieństwie do polskich policjantów - myślą. Do obstawy naszego sektora oddelegowane zostały policjantki. I było nad wyraz spokojnie i kulturalnie, chociaż pismaki już węszą sensację - szczególnie ci, którzy mecz oglądali w telewizji i na tej podstawie piszą bzdury.
Kobiety łagodzą obyczaje
Norwegowie początkowo nie chcieli wpuścić naszych flag na kiju, które policja uważnie przeszukiwała jeszcze na parkingu. Już szykowaliśmy się do opuszczenia stadionu, gdy okazało się, że jednak nie ma problemu i całą oprawę można wnieść. Nawet super uważne sprawdzanie kibiców nie było w stanie zapobiec wniesieniu pirotechniki, która została wykorzystana przy oprawie pod koniec pierwszej połowy. W tej części spotkania policja próbowała wyprowadzić z naszego sektora jednego z kibiców, ale szybka reakcja pozostałych sprawiła, że zostaliśmy na trybunie w komplecie. Policja(ntki) tymczasem pokazały jak można podchodzić do kibiców - zamiast tłuc pałami jak w Rumunii czy Portugalii, kulturalne pytanie do kibiców - czy łaskawie zechcą zejść na swoją trybunę. Można? Można.
Powrót do rzeczywistości
Ostatecznie na sektorze stawiło się nas 406. Na płocie wywiesiliśmy osiem płócien. Niestety nasz doping pozostawiał wiele do życzenia. Dość długo wiele osób wykazywało zmęczenie materiału albo najzwyczajniej w świecie zapomniało po co jeździ się za Legią. Pod względem dopingu najlepiej prezentowaliśmy się w drugiej połowie, kiedy przez ponad 20 minut jechaliśmy "Legia, Legia Warszawa", co dawało bardzo dobry efekt. Niestety w końcówce, gdy Legia traciła bramki i szanse na grę w fazie grupowej Ligi Europy, zamiast zmobilizować się na dwieście procent, ponownie czegoś zabrakło. W doliczonym czasie gry wiele osób już widziało piłkę w siatce i kolejny cudowny awans, ale nic takiego nie miało miejsca. Słaby europejski przeciwnik pokazał naszym piłkarzom miejsce w szeregu. Szkoda, bo europejskie wyjazdy mają w sobie coś, czego żaden wyjazd do Zabrza czy Wodzisławia nigdy mieć nie będzie...
Niesiemy światło tym, co ciągle widzą ciemność
W pierwszej połowie z naszej strony została zaprezentowana oprawa - foliowy napis "Niesiemy światło tym, co ciągle widzą ciemność", podświetlony pirotechniką oraz chaos z flag. Całość została zaprezentowana po odliczaniu od dziesięciu do jednego i wyszła naprawdę nieźle... no może więcej piro przydałoby się po bokach foliowego napisu. Flagi powiewały na naszym sektorze już do końca meczu. Flagami machali również gospodarze, którzy jednak nie wywarli na nas dużego wrażenia. Trzeba przyznać, starali się, ale w naszym sektorze nie byli zbyt dobrze słyszalni, choć podobno zupełnie inne wrażenie mają osoby siedzące w innych częściach stadionu. Jeśli chodzi o ich oflagowanie, to jest na bardzo niskim poziomie. Zaskoczyli chyba tylko jednym - malowaną sektorówką przedstawiającą łódź pod banderą RBK oraz hasło nawiązujące do piłkarskiego podbijania Europy.
Po meczu musieliśmy poczekać aż miejscowi rozejdą się do domów i po dobrych 20-30 minutach zdecydowano się na otwarcie bramy. Osoby lecące czarterem zostały najpierw przewiezione do terminala... cargo. Tam nas wysadzono i można było skorzystać z napojów z automatu, a dopiero później przewieziono nas przed docelowy terminal. Wydaje się, że policjanci woleli mieć nas z dala od lotniska, gdzie zawsze można coś "zbroić". Opóźnienie w drugą stronę było zdecydowanie mniejsze niż w pierwszą i około 2:30 byliśmy już w Warszawie. Zdecydowanie najszybciej ze wszystkich, którzy wspierali Legię w Trondheim.
Kalkulowanie nie popłaca
Przed nami niestety już tylko krajowe wyjazdy... i to prawdopodobnie do czasu. Na Puchar Polski oficjalnie nie pojeździmy, bo zakaz. Podczas powrotu z Norwegii trwały ożywione dyskusje, kiedy otrzymamy zakaz na ligę. Albo po Lubinie, albo po wyjeździe na Lecha. Nie później - taka wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna. W kolejnej ankiecie - kiedy zamkną "Żyletę" - najczęściej powtarzana odpowiedź to "po meczu z Polonią". A ci, którzy kalkulowali, czy opłaca się jechać do Norwegii, wobec ewentualnych kolejnych meczów w Lidze Europy, mogą tylko żałować, że nie pojechali. I nie kalkulować na przyszłość.
Fotoreportaż z meczu - 43 zdjęcia Mishki
Frekwencja: 8712
Kibiców gości: 406
Flagi gości: 9
Doping Rosenborga: 7
Doping Legii: 5,5
NAJCZĘŚCIEJ KOMENTOWANE:
- Dean Klafurić zwolniony! (267)
- Legia Warszawa 0-2 Spartak Trnava (207)
- PS: Nawałka odmówił Legii (162)
- Nawałka od środy trenerem? (152)
- Klafurić: Możemy pokonać Spartak w rewanżu (145)
- Ukrainiec kandydatem na trenera (133)
- LIVE!: Spartak Trnava - Legia Warszawa (129)
- Spartak Trnava 0-1 Legia Warszawa (117)
- Legia Warszawa 1-3 Zagłębie Lubin (106)
- Klafurić: Przegrana bitwa, ale nie wojna (94)
Zgłoś newsa!
Jeżeli masz informację, której nie ma na tej stronie, a Twoim zdaniem powinna się znaleźć, zgłoś ją nam!
Wystarczy wypełnić prosty formularz, a informacja zostanie dodana do naszej bazy.
Zgłoś newsa!