|
Kraków - Niedziela, 10 kwietnia 2005, godz. 15:30 Ekstraklasa - 17. kolejka |
|
Cracovia
|
1 (0) |
|
Legia Warszawa
| 0 (0) |
Sędzia: Tomasz Mikulski Widzów: 9000 Pełen raport |
|
Marcin Smoliński atakowany przez Radwańskiego |
Śmiać się czy płakać?
Niedzielne, zapowiadane jako najciekawsze wydarzenie siedemnastej kolejki ekstraklasy spotkanie, odbyło się w cieniu smutnych wydarzeń w Watykanie. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego kibice i piłkarze minutą ciszy i modlitewną zadumą uczcili pamięć zmarłego Ojca Świętego. Fani obydwu zespołów odśpiewali też "Barkę" – ulubioną piosenkę Jana Pawła II. Na znak pokoju w niebo zostały wypuszczone gołębie.
Pierwszą groźną akcję przeprowadzili legioniści. W 3. minucie gry Włodarczyk dograł piłkę prosto na głowę Sokołowskiego I, ten jednak uderzył niecelnie. Trzy minuty później to "Włodar" otrzymał niezłe, lecz nieco zbyt długie podanie, w efekcie czego został uprzedzony przez bramkarza gospodarzy. Potem inicjatywę przejęła Cracovia, a obydwa zespoły, głownie ze względu na śliską i słabo przygotowaną do meczu murawę zaczęły grać niefrasobliwie, na przemian tracąc piłkę w prostych sytuacjach. W 8. minucie, wykorzystując stratę rywali z około 25 metrów próbował uderzać Smoliński, jednak jego strzał można określić jedynie mianem fatalnego. W kolejnych minutach gry gospodarze atakowali coraz groźniej. Gdy stadionowy zegar wskazywał 12. minutę spotkania w stuprocentowej sytuacji znalazł się zawodnik "Pasów". Na szósty metr pięknie dośrodkował Bojarski, znajdując tam kompletnie niepilnowanego Banię, który, na nasze szczęście, chybił. W 25. minucie gry okazję do strzelenia gola mieli legioniści. Sokołowski I dośrodkowywał w pole karne do czekającego tam Włodarczyka, jednak podanie to okazało się zbyt mocne. Dziesięć minut później kolejną groźną akcję przeprowadzili krakowianie, ale dobry strzał Moskały pewnie wyłapał Boruc. 38 minut po pierwszym gwizdku sędziego efektowny strzał z woleja Saganowskiego obronił znakomicie ustawiony Cabaj. Najlepszą okazję do zdobycia bramki w pierwszej części spotkania warszawiacy mieli w ostatniej minucie, gdy Vuković dobrze wypuścił Włodarczyka, a ten znajdując się w sytuacji sam na sam z bramkarzem z ostrego kąta uderzył... wprost w niego.
Po pierwszej, obfitującej w chaotyczne i przypadkowe zagrania połowie wszyscy mieliśmy nadzieję na lepszą, przynajmniej w wykonaniu legionistów, grę po przerwie. Niestety, mimo szczerych chęci poczynania gości cały czas cechowała niedokładność. Druga część meczu rozpoczęła się od wyrównanej walki w środku pola, jednak z biegiem czasu gracze Cracovii znów zaczęli zaznaczać swoją przewagę. Do nich też należała pierwsza godna odnotowania sytuacja bramkowa. W 54. minucie po kilkudziesięciometrowym rajdzie Świstak zagrał prostopadłą piłkę do znajdującego się jednak na minimalnym spalonym Bani. Trzy minuty później z dystansu uderzał Skrzyński, ale był to chyba strzał na wiwat... 68. minuta meczu to kolejna szansa dla Cracovii. W narożniku boiska Bojarskiego sfaulował Vuković, a zaskakujący, bezpośredni strzał Skrzyńskiego z najwyższym trudem wypiąstkował drugi bramkarz reprezentacji Polski. Osiem minut po tym wydarzeniu wprowadzony wcześniej na murawę Citko podał do Bojarskiego, który przewrócił się, wbiegając z futbolówką w pole karne. Sędzia mimo wszystko nie zdecydował się na podyktowanie rzutu karnego. W 78. minucie po dośrodkowaniu z lewej strony boiska z pięciu metrów beznadziejnie przestrzelił Saganowski. Pod koniec meczu gra nieco się ożywiła, a ataki Legii były częstsze, jednak nie wynikało z nich właściwie żadne realne zagrożenie dla bramki strzeżonej przez Cabaja. Po dwóch minutach doliczonego czasu gry sektor kibiców z Warszawy wręcz eksplodował radością. Zawodnik gospodarzy bardzo niefortunnie zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym, arbiter wskazał na "wapno" a... Łukasz Surma oddał lekki strzał właściwie prosto w ręce bramkarza. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, szkoda tylko, że to my musieliśmy się o tym przekonać w tak brutalny sposób. Znów ostatnia minuta gry, znów niezadowolenie z remisu, który oznacza stratę dwóch punktów i znów bramka strzelona przez rywali... Gdzieś już to chyba w rundzie wiosennej widzieliśmy. Boruc bardzo źle zaczął grę od własnej bramki, do piłki dopadł Bojarski, a co się stało potem, wszyscy wiemy.
Po raz kolejny nasi ulubieńcy nie zachwycili swoją postawą. Po spotkaniu z Zagłębiem Lubin można było (bez znaczenia, że na siłę) doszukiwać się w grze podopiecznych Jacka Zielińskiego jakiś plusów. Dzisiaj chyba mało kto ma na to siłę oraz chęci. Pozostaje wierzyć i kibicować, pokazując, że jesteśmy z naszymi piłkarzami nie tylko w dobrych, ale też w tych gorszych momentach. Oby skończyły się one jak najszybciej...
Autor: Konrad Czopek