|
Warszawa - Sobota, 21 października 2006, godz. 18:00 Ekstraklasa - 11. kolejka |
|
Legia Warszawa
- 3' Janczyk
- 32' Choto
- 55' Szałachowski
- 88' Junior
- 90+1' Elton
|
5 (2) |
|
Górnik Łęczna
| 0 (0) |
Sędzia: Adam Kajzer Widzów: 8000 Pełen raport |
|
Aż pięć razy legioniści cieszyli się ze zdobycia goli w meczu z Łęczną - fot. Mishka |
Zdeklasowani
Pięć bramek zaaplikowali legioniści piłkarzom Górnika Łęczna i zdeklasowali gości z Lubelszczyzny. Dzieło zniszczenia rozpoczął w 3. minucie Dawid Janczyk a w 91. zakończył Elton Brandao. Momentami gra Legii powodowała, że ręce same składały się do oklasków. Jednak przez większą część meczu gra toczyła się w środku pola i bardziej przypominała piłkarskie szachy. Nie wybrzydzajmy jednak, skoro mecz zakończył się zdecydowaną wygraną Wojskowych.
Trener Dariusz Wdowczyk zdecydował się na jedno zaskakujące posunięcie. Na ławce posadził kapitana Legii Łukasza Surma. Pomocnik Wojskowych pauzował w poprzedniej kolejce z powodu żółtych kartek. Jednak jego występ z Łęczną wydawał się niemal pewny. Co prawda Surma przed meczem mówił, że nie wiadomo czy nie usiądzie na ławce, ale czynił to raczej kurtuazyjnie. Okazało się jednak, że jego słowa były prorocze. Legia bez Surmy rzuciła się do ataku od pierwszej minuty. Minęło 180. sekund i było 1:0. Sebastian Szałachowski podał do Janczyka. Ten wpadł w pole karne i nie dał najmniejszych szans Piotrowi Leciejewskiemu. Mecz rozpoczął się wprost fantastycznie dla legionistów. Rozochoceni chcieli jak najszybciej dołożyć kolejną bramkę. Nie mogli znaleźć na to jednak sposobu. Wolno konstruowali ataki, które nie przynosiły większych korzyści. W 32. minucie było jednak już 2:0. Z lewej strony boiska Artur Andruszczak faulował Grzegorza Bronowickiego. Do piłki podszedł Roger i dośrodkował wprost na głowę niepilnowanego Dicksona Choto. Ten nie zwykł marnować takich okazji i było 2:0. Po bramce Legia znów zwolniła tempo gry, jakby chciała uśpić przeciwnika a przy okazji i kibiców. Do przerwy więcej goli już nie padło.
Znudzeni senną grą kibice zostali nagrodzeni w drugiej połowie. Akcję meczu przeprowadził w 55. minucie Miroslav Radović. Pomknął prawą stroną boiska. Przy linii końcowej pięknym zwodem minął rywala. Podbiegł w stronę bramki i podał do Szałachowskiemu. Temu nie pozostało nic innego jak dołożyć nogę i było 3:0. Wielkie brawa dla “Rado” za przepiękną akcję. Po golu Legia tradycyjnie zwolniła. Na szczęście tym razem nie usiłowała uśpić przeciwnika i wciąż atakowała. W 59. minucie z rzutu wolnego strzelał Junior. Piłka wylądowała na poprzeczce i czwartej bramki nie było. Co się odwlecze to nie uciecze – mówi stare powiedzenie. Sprawdziło się i tym razem, choć przez długi czas ciężko było znaleźć potwierdzenie tych słów. Szczególnie gdy w 84. minucie Elton znalazł się sam przed Leciejewskim. Strzelił jednak tak nie celnie, że kibicom skryli twarze w dłoniach i jęknęli z zawodu. Na szczęście w sobotni wieczór ucieszyli się jeszcze dwa razy. W 88. minucie gola strzelił Junior. Duża w nim zasługa... sędziego Adama Kajzera. Zachował on przytomność umysłu, gdy na spalonym był jeden z graczy Legii, który nie brał jednak udziału w akcji. Pozwolił grać dalej a do piłki dopadł, nie będący na spalonym Junior i chwilę potem było już 4:0. Zegar wskazywał już 91. minutę, gdy gości dobił Elton. Przyjął piłkę w polu karnym. Obrócił się w stronę bramki i strzałem w długi róg przypieczętował efektowne zwycięstwo.
Wygrana zawsze cieszy. Szczególnie tak efektowne. Gra Legii wciąż nie jest jednak zbiorem bezbłędnych akcji. Na najsłabszego w lidze Górnika Łęczna to wystarczyło. Ale już za tydzień Wojskowi jaką do Łodzi, gdzie spotkają się z zawsze groźnym na swoim terenie Widzewem. Możemy być pewni, że łodzianie zrobią wszystko, by trzy punkty pozostały w mieście włókniarzy. Na szczęście legioniści zapewniają, że od meczu z Wisłą Kraków są na fali wznoszącej i z meczu na mecz będą grać coraz lepiej. Trzeba im wierzyć i czekać do piątkowego spotkania. Dla piłkarzy Legii to doskonała okazja do rehabilitacji za dotychczasową postawę. Wygrana w Łodzi ma w końcu szczególny smak. Obyśmy poczuli go już w piątek.
Autor: Tomek Janus