|
Warszawa - Piątek, 9 marca 2007, godz. 20:00 Ekstraklasa - 17. kolejka |
|
Legia Warszawa
|
0 (0) |
|
Dyskobolia Grodzisk Wlkp.
| 1 (0) |
Sędzia: Hubert Siejewicz Widzów: 10172 Pełen raport |
|
Edson i spółka nie mieli żadnego pomysłu na strzelenie gola - fot. Adam Polak |
To też byli rezerwowi?
W czwartek trener Legii przekonywał dziennikarzy, iż w Bełchatowie nie musiał wystawiać pierwszej drużyny i dlatego byliśmy świadkami takiej a nie innej gry. W związku z tym pytamy - czy w piątek też zagrali rezerwowi? Dyskobolia wywiozła z Warszawy trzy punkty po golu Adriana Sikory. Tym samym rywale pozostają niepokonani na Łazienkowskiej od 7 lat. Natomiast legioniści, cóż. Starali się w pierwszej połowie, biegali, walczyli, ale nie przekładało to się na sytuacje bramkowe. W efekcie trzeci raz z rzędu ekipa Dariusza Wdowczyka kończy mecz bez strzelenia choćby jednego gola. Za tydzień legioniści pojadą do Bełchatowa, gdzie zmierzą się z tamtejszym GKS-em. Trzeba być chyba niepoprawnym optymistą, żeby wierzyć, że Wojskowi są w stanie wrócić stamtąd z kompletem punktów.
Mecz rozpoczął się od... krótkiej przerwy. A wszystko za sprawą kibiców, którzy wyrzucili w powietrze setki serpentyn i kilogramy konfetti. Przez chwilę przy Łazienkowskiej było więc jak w Argentynie. Do argentyńskiego poziomu nie dostosowali się jednak zawodnicy. Już w 3. minucie mogło być 0-1. Z prawej strony w pole karne Legii wpadł zupełnie niepilnowany Piotr Piechniak. Na szczęście jego strzał minimalnie minął bramkę Łukasza Fabiańskiego. Legioniści szybko dostali więc wyraźny znak, że grodziszczanie mają chrapkę na zwycięstwo. Szkoda że nikt nie wyciągnął z tego odpowiednich wniosków.
Piłkarze mistrza Polski uparcie dążyli do zdobycia bramki. Niestety akcje Miroslava Radovicia, Dawida Janczyka i Macieja Korzyma kończyły się na obrońcach gości, którzy nie pozwalali legionistom na zbyt wiele. Gospodarze uzyskali niewielką przewagę, ale nie potrafili znaleźć sposobu na rozbicie defensywy przyjezdnych. W 34. minucie wydawało się jednak, że po strzale Janczyka piłka musi wpaść do bramki. W pole karne dośrodkował Radović. Tam głową piłkę zbił wspomniany Janczyk. Niestety Aleksander Ptak w sobie tylko znany sposób dosięgnął zmierzającą w róg bramki piłkę. Zamiast gola skończyło się na rzucie rożnym. Trzy minuty później kolegę mógł pomścić Maciej Korzym. Ładnie obrócił się w polu karnym, biorąc na plecy obrońcę. Niestety na posterunku znów był Ptak.
Druga połowa rozpoczęła się od strajku kibiców. Fani, protestując przeciwko próbom zmiany historycznego herbu Legii, opuścili trybuny. Gdyby wiedzieli co przyjdzie im w piątkowy wieczór oglądać, chyba nie wróciliby już na swoje miejsca. W 65. minucie było bowiem już 0-1. Środkiem przedarł się Jarosław Lato i podał na lewo do Adriana Sikory. Filigranowy napastnik nie namyślając się za długo, strzelił z lewej nogi. Piłkę palcami musnął jeszcze Fabiański. Ta podbita piłka, odbiła się od poprzeczki i słupka i wpadła do siatki. Kilkadziesiąt sekund później powinno być 0-2. Strzelec pierwszej bramki nie trafił jednak do pustej bramki z najbliższej odległości.
Grę Legii po przerwie najlepiej byłoby przemilczeć. Bo i niezbyt wiele jest do opisywania. Nieudolne podania? Markowanie gry? Walenie głową w mur i granie na przysłowiową aferę? Nie, to w ogóle nie zasługuje na uwagę. Z reporterskiego obowiązku trzeba jeszcze poinformować, że po przerwie na murawie pojawili się Bartłomiej Grzelak, Piotr Włodarczyk i Marcin Burkhardt. Jak zagrali? Cytując Artura Boruca – pomidor.
Następny mecz legioniści rozegrają w niedzielę 18.03 w Bełchatowie. Przed zawodnikami i sztabem szkoleniowym szansa na zrehabilitowanie się za fatalny początek rundy wiosennej. Patrząc na grę Wojskowych ciężko mieć nadzieję, że z Bełchatowa przywiozą korzystny rezultat. Choć z drugiej strony – nie takie cuda widziały piłkarskie boiska.
Autor: Tomek Janus