|
Kraków - Piątek, 27 kwietnia 2007, godz. 20:00 Ekstraklasa - 24. kolejka |
|
Wisła Kraków
- 47' Brożek
- 66' Cleber (k)
- 71' Paulista
|
3 (0) |
|
Legia Warszawa
| 1 (0) |
Sędzia: Hubert Siejewicz Widzów: 15000 Pełen raport |
|
Tak wiślacy cieszyli się z kolejnych bramek strzelanych Legii - fot. Mishka |
Krakowska zła passa trwa
Licznik zwycięstw zatrzymał się na trójce i w Krakowie Legia musiała uznać wyższość Wisły. Tym razem to Wojskowi stracili trzy bramki i chyba pogrzebali już nawet teoretyczne szanse na obronę mistrzostwa. Wisła zagrała pewnie, odważnie i zasłużenie może na swoim koncie dopisać komplet punktów. A legionistom nie pozostaje nic innego jak walka o zachowanie twarzy.
Losy spotkania rozstrzygnęły się w drugiej połowie. Pierwsze trzy kwadranse to piłkarskie szachy i zachowawcza gra z obu stron. "Zamiast atakować, skupiliśmy się na badaniu siły naszych rywali" - mówił po meczu Łukasz Fabiański. Ponieważ w owym badaniu obie strony były bardzo solidarne, kibice mogli narzekać na nudę. Ich męki zostały wynagrodzone po przerwie. Nie minęło 120 sekund drugiej połowy, a Fabiański musiał wyciągać piłkę z własnej bramki. Po głupiej stracie, piłka wylądowała pod nogami Pawła Brożka. Ten pomknął jak szalony i Wojciech Szala miał małe szanse na dogonienie rywala. Brożek wpadł w pole karne i choć naciskał go Szala, pewnie strzelił obok bramkarza Legii. Wojskowi pospuszczali nosy na kwintę, ale na szczęście wkrótce przypomnieli sobie, że do końca spotkania pozostało jeszcze sporo czasu.
W 60. minucie było już 1-1. Wszystko za sprawą Macieja Korzyma i Marcina Smolińskiego. Dwójka młodych zawodników przeprowadziła wzorcową akcję lewym skrzydłem. Po szybkiej wymianie piłek, Korzym znalazł się w polu karnym. Z piłką był jednak blisko linii końcowej i wydawało się, że na gola nie ma szans. Kilka sekund później futbolówka zatrzepotała jednak w bramce a uradowany strzelec mógł przyjąć gratulacje od Szali. "Korzym wykazał się wielkim sprytem. Nic tylko mu gratulować" - mówił po meczu najbardziej zaskoczony całą akcją, bramkarz wiślaków, Emilian Dolha. Kilka minut później boiskowego cwaniactwa zabrakło Piotrowi Bronowickiemu, który spowodował rzut karny. Wcześniej wydawało się, że Legia zapanowała nad wydarzeniami na boisku i kolejne gole Wojskowych są kwestią czasu. Aż przyszła 65. minuta. W pole karne Legii wpadł wówczas Paulista. Przeszkadzać usiłował mu młodszy z braci Bronowickich. Uczynił to jednak na tyle nieszczęśliwie, że już po chwili napastnik Wisły leżał na murawie, a sędzia Hubert Siejewicz wskazał na 11. metr. Rzut karny pewnie na bramkę zamienił Cleber. "Wydawało się, że łapiemy właściwy rytm, a wtedy przyszedł rzut karny i podciął nam skrzydła" - mówił po meczu Fabiański.
Jeszcze gorzej było sześć minut później, gdy po raz kolejny pogubiła się obrona Wojskowych. Na 7. metrze stali niepilnowani Brożek i Paulista. Pierwszy przyjął dośrodkowaną z prawej strony piłkę. Drugi pewnie uderzył i było 3-1. W piątkowy wieczór dla Legii było to za dużo. Wisła do końca spotkania mądrze zwalniała grę, a załamani Wojskowi czekali już tylko na koniec meczu.
Kraków pozostał nie zdobyty. Niemożliwe do zdobycia dla Legii, wydaje się też mistrzostwo Polski 2007. W piątkowy wieczór Wisła była lepsza i zasłużenie zwyciężyła. Co prawda po meczu Łukasz Surma mówił, że jest jeszcze sześć kolejek i wszystko jest jeszcze możliwe, to jednak marzenia o mistrzostwie możemy włożyć między bajki. Po prostu dograjmy ligę do końca i postarajmy się to zrobić z twarzą.
Autor: Tomek Janus