|
Warszawa - Sobota, 12 maja 2007, godz. 20:00 Ekstraklasa - 27. kolejka |
|
Legia Warszawa
|
2 (1) |
|
Widzew Łódź
| 0 (0) |
Sędzia: Adam Kajzer Widzów: 11713 Pełen raport |
|
Łukasz Surma szarżował w polu karnym - fot. Mishka |
Tak ma być!
Legia Warszawa pokonała 2-0 Widzew Łódź w derbach Polski. Prowadzenie dał Bartłomiej Grzelak. Wynik 1-0 utrzymał się do 88. minuty, kiedy to Vuković podwyższył z wolnego i dobił tym samym rywali! Tak ma być! Pełny stadion, ogłuszający doping kibiców, pełny sektor gości i korzystny wynik dla Legii. Oby tak częściej, oby tak zawsze. Oby teraz tak w Poznaniu. I szkoda tylko, że dobra forma Legii przyszła dopiero, gdy nie ma już szansy na mistrzostwo.
Przed meczem szkoleniowiec łodzian, Michał Probierz, buńczucznie zapowiadał, że jego drużyna do Warszawy przyjeżdża po trzy punkty. Swoją wypowiedzią najbardziej zmobilizował chyba…piłkarzy Legii, którzy już w meczu z Koroną pokazali, że jeżeli ktoś wybiera się na Łazienkowską po komplet punktów, to wraca z niczym. Tak też było i w sobotni wieczór. Legioniści niepodzielnie panowali na murawie i chyba tylko do siebie mogą mieć pretensje, że Bartosz Fabiniak tylko dwa razy musiał wyciągać piłkę z siatki.
Na prowadzenie Legia wyszła w 18. minucie spotkania. Gola strzelił znienawidzony w Łodzi i chyba coraz bardziej lubiany w Warszawie, Bartłomiej Grzelak. Całą akcję w środku pola rozpoczął Łukasz Surma, który krótko podał do Aleksandra Vukovića. Serb wypatrzył wbiegającego w pole karne Grzelaka i idealnie podał mu w tempo. Choć napastnik Wojskowych był naciskany przez Marcina Nowaka, przyjął piłkę i pewnym strzałem w długi róg pokonał Fabiniaka. „Grzelu” uradowany przeżegnał się i podbiegł pod trybunę krytą, by podziękować kibicom Legii. Dobrze, że nie udał się pod sektor gości, bo przekleństwa padające w tym momencie z tego miejsca, na pewno były wyjątkowo grube.
Strzelona bramka tylko rozochociła Wojskowych. Na bramkę łodzian sunęły kolejne ataki. I chyba nawet legioniści nie wiedzą czemu do przerwy nie było kolejnych bramek. Zza pola karnego strzelał Surma i Roger, ale za każdym razem bramkarz wybijał piłkę nad poprzeczką.
Druga połowa rozpoczęła się od huraganowych ataków Widzewa, które szybko jednak się skończyły. Młodym piłkarzom sił i animuszu starczyło na niespełna pięć minut. „Jesteśmy młodzi i często ponosi nas fantazja. Brakuje nam doświadczenia w obronie i w konsekwencji tracimy głupie bramki” – tłumaczył po meczu obrońca gości, Jakub Rzeźniczak. W drugiej połowie Legia znów dominowała, ale na trafienie kibicom przyszło czekać aż do 88. minuty. I gol ten na pewno nie był „głupi”.
W całej akcji znów miał swój udział Nowak. Kapitan Widzewa niemal na linii pola karnego sfaulował Marcina Smolińskiego. Do piłki podszedł Edson, ale ostatecznie oddanie strzału zostawił dla Vukovića. Serb doskonale wywiązał się ze swojego zadania. Precyzyjnie uderzył w okienko bramki Fabiniaka i bramkarzowi łodzian nie pozostało nic innego, jak wzrokiem odprowadzić piłkę. Kilka chwil później sędzia Adam Kajzer gwizdnął po raz ostatni i w Warszawie rozpoczęła się fiesta. I tylko kilkuset osobników pod zegarem pospuszczało nosy na kwintę i nie mało za wesołych min.
Legia wygrała trzy mecze w sześć dni. Ostatni raz Wojskowi mieli identyczną serię pod koniec kwietnia. Zostało ona wówczas zakończona porażką w prestiżowym meczu z Wisłą Kraków. Także i teraz legioniści wybierają się na bardzo ważny mecz. Tym razem odbędzie się on w Poznaniu. Trzeba mieć nadzieję, że Jacek Zieliński wyciągnął wnioski z meczu w Krakowie i w Wielkopolsce to legioniści będą cieszyli się z wygranej. A wtedy 26 tys. fanów zamilknie. Tak, jak dziś uczynili widzewiacy.
Autor: Tomek Janus