Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Wtorek, 18 września 2007, godz. 18:00
Puchar Ekstraklasy - faza grupowa
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
    0 (0)
    Herb Ruch Chorzów Ruch Chorzów
      0 (0)

      Sędzia: Włodzimierz Bartos
      Widzów: 2425
      Pełen raport
      Dickson Choto zmarnował najdogodniejszą okazję dla Legii w meczu z Ruchem - fot. Mishka

      Mokro i nudno

      Po nudnym spotkaniu Legia zremisowała bezbramkowo z chorzowskim Ruchem 0-0 w pierwszym meczu fazy grupowej Pucharu Ekstraklasy. Spotkanie obejrzała garstka kibiców, a przez 90 minut nad stadionem padał rzęsisty deszcz. I to chyba deszcz był najciekawszym wydarzeniem wtorkowego wieczora na Łazienkowskiej. Gdyby nie on, kibice zapewne usnęliby na trybunach. Po raz kolejny okazało się, że Puchar Ekstraklasy to chybiony pomysł.

      Jedyny pozytyw wynikający z tych rozgrywek, to możliwość pokazania się zawodników z rezerw lub grających rzadziej w pierwszej drużynie. We wtorek Jan Urban szansę gry dał Wojciechowi Wocialowi i Maciejowi Świdzikowskiemu. Na murawie pojawił się także Wojciech Skaba oraz inni zawodnicy, którzy zazwyczaj zasiadają na ławce rezerwowych. W grze Legii było więc dużo przypadku. Ale nie może być inaczej, gdy na boisku pojawiają się zawodnicy, którzy nie grają wspólnie na co dzień.

      Spotkanie z Ruchem było bardzo ważne dla Marcina Burkhardta, Miroslava Radovića i Jakuba Wawrzyniaka. Dwóch ostatnich w pierwszych meczach ligowych było pewniakami trenera Legii. Później stracili zaś miejsce na rzecz odpowiednio Kamila Grosickiego i Tomasza Kiełbowicza. Dwoili się więc i troili by udowodnić, że to im należy się gra od pierwszej minuty. Ich sprzymierzeńcem na pewno nie była mokra murawa. Nie pomagał także poziom meczu, który był żenująco niski. „Rado” i „Wawrzyn” nie pokazali więc nic wielkiego. Okazuje si, że trener Urban dobrze robi stawiając na „Grosika” i „Kiełbika”.

      Osobna opowieść to osoba „Burego”. Ten na murawie pojawił się pierwszy raz od czerwca. Szarpał, walczył, ale niestety nie zachwycił. „Wiem, że stać mnie na więcej” – samokrytycznie przyznał po meczu piłkarz. Szkoleniowiec był zaś zadowolony, że zawodnik kondycyjnie wytrzymał 90 minut.

      Na tym kończą się pozytywy wtorkowego meczu. Wypadałoby więc przejść do negatywów, tylko czy naprawdę warto? Co prawda można opisywać nieudane akcje Legii. Strzały Burkhardta, które sam zawodnik określił, jako „wołające o pomstę do nieba”. Jedyną dobrą akcję meczu, w której Dickson Choto nie trafił do siatki z najbliższej odległości. Można pisać o rzutach wolnych sprzed linii pola karnego, które seriami bił Maciej Sadlik. Piłka i tak za każdym razem minimalnie mijała bramkę Skaby. Tylko po co o tym pisać? Puchar Ekstraklasy jest mało prestiżowy, więc i relacja z niego będzie mało prestiżowa:-).

      Lepiej skupić się już na piątkowej rywalizacji z Koroną Kielce. Tam walka będzie już na całego. Legia wygrała siedem spotkań z rzędu, ale grono malkontentów niczym mantrę powtarza zdanie: „I co z tego? Popatrzcie z kim grała ta Legia”. Skoro ogranie mistrza Polski na jego stadionie nie wystarczyło, to trzeba pokonać także i kielczan. I tylko malkontenci nadal będą wiedzieli swoje. Ale oni są niereformowalni.

      Autor: Tomek Janus