Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Piątek, 9 listopada 2007, godz. 20:00
Ekstraklasa - 14. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
    0 (0)
    Herb Jagiellonia Białystok Jagiellonia Białystok
      0 (0)

      Sędzia: Robert Małek
      Widzów: 7000
      Pełen raport
      Aleksandar Vuković i spółka nie zdołali pokonać bramkarza Jagiellonii - fot. Mishka

      A punkty uciekają...

      Legioniści stracili kolejne punkty. Tym razem nie znaleźli sposobu na pokonanie beniaminka z Białegostoku. A okazja do zdeklasowania rywali była wyborna. Akcje tuzinami marnował jednak Takesure Chinyama i Piotr Giza. A gdy nie strzela się bramek, to można co najwyżej zremisować. I tak było w piątkowy wieczór na Łazienkowskiej. Strata do Wisły zamiast się zmniejszać, znów może się powiększyć.

      Przeciwko Jagiellonii nie mógł zagrać Edson. Jan Urban na boisko posłał więc Marcina Smolińskiego, ale ten nie grał tak przebojowo jak Brazylijczyk. Legia zaczęła bardzo ambitnie, ale to przyjezdni jako pierwsi mieli okazję do zdobycia bramki. W 7. minucie we własnym polu karnym nonszalancko zachował się Dickson Choto. Zamiast wybijać piłkę, tylko odprowadził ją wzrokiem. Dopadł do niej Aleksander Kwiek i zmusił Jana Muchę do najwyższego wysiłku. Na szczęście „Muszkin” stanął na wysokości zadania i po pięknej robinsonadzie wybił piłkę na rzut rożny. Pozostała część pierwszej odsłony zdecydowanie należała do Legii.

      W pierwszych trzech kwadransach gole na Łazienkowskiej jednak nie padały. A akcji, po których Jacek Banaszyński nie tylko mógł, ale nawet powinien wyciągać piłkę z siatki nie brakowało. Gros z nich zmarnował Takesure Chinyama. Napastnik rodem z Zimbabwe grał przebojowo, ale znów popełniał stary grzech, czyli nie podawał do partnerów. Gdy tylko dostał piłkę, od razu kombinował, jak tu oddać strzał na bramkę Jagiellonii. Jasne, że napastnik powinien być małym egoistą, ale nie może dochodzić do karykaturalnych przypadków, gdy oddaje słaby strzał z 30 metra, gdy obok stoją niekryci koledzy. A tak z Chinyamą w piątkowy wieczór było.

      Kilka akcji zmarnował też Piotr Giza. Pierwsza połowa meczu na pewno nie należała do niego. „Gizmo” doskonale znajdował się w dogodnej okazji, ale uderzał bądź za słabo, bądź za wysoko. Najlepszą okazję pomocnik Legii zmarnował w 39. minucie. Piłkę na 12. metr wyłożył mu Miroslav Radović, ale niepilnowany Giza strzelił wysoko nad bramką. Wcześniej w sytuacji sam na sam musiał uznać wyższość Banaszyńskiego. Słaba postawa zdenerwowała krakusa i po kolejnej zmarnowanej okazji z nerwów pięścią uderzył w ziemię. Lepiej miało być po przerwie.

      A przerwa przedłużyła się o kilkadziesiąt minut. Wszystko za sprawą jednej z flag, która zawisła na sektorze gości. Delegat PZPN na ten mecz, Andrzej Tomaszewski, dopatrzył się na niej rasistowskich treści. Podjął więc decyzję, że dopóki fani nie zdejmą jej z płotu, mecz nie zostanie wznowiony. A ponieważ kibice ani myśleli spełnić żądanie obserwatora, do roboty wzięły się służby porządkowe, a piłkarze zeszli do szatni. Na bramkę treningową naciągnęli niebieskie płótno. Taka konstrukcja posłużyła do zasłonięcia niepożądanej flagi. I jak tu nie wierzyć, że potrzeba jest matką wynalazków.

      Wymuszona przerwa nie podziałała dobrze na legionistów. Co prawda to zawodnicy Jana Urbana nadal przeważali, ale do głosu coraz śmielej zaczęli dochodzić przyjezdni. Jednak to Wojskowi mieli więcej okazji to otworzenia wyniku spotkania. Kolejne akcje marnował Giza a spotkania oko w oko z Banaszyńskim nie nie potrafił wykorzystać Chinyama. Napastnik Legii zrobił to, co potrafi, czyli uderzył natychmiast po otrzymaniu piłki. Pytanie tylko po co, skoro do bramki miał jeszcze 16 metrów a przed sobą tylko bramkarza gości.

      W 63. minucie Urban miał już dość patrzenia na kolejne marnowane okazje i za Chinyamę wpuścił Bartłomieja Grzelaka. Na murawie pojawił się także Kamil Grosicki. Obydwaj mieli za zadanie poderwanie kolegów do walki. I faktycznie gra Legii znów nabrała rumieńców. Ale bramki nadal nie padały. Dodatkowo w grze Wojskowych zaczęła pojawiać się nerwowość. Piłkarze za wszelką cenę chcieli strzelić choć jedną bramkę, która dałaby im zwycięstwo. I właśnie zbytnia chęć zdobycia bramki paraliżowała legionistów. Niecelne podanie, błędy, pomyłki – tego było aż za wiele. I jakby niemocy Legii było za mało, dziwne decyzje zaczął podejmować sędzia Robert Małek. Było to na rękę piłkarzom Jagiellonii, którzy po każdym kontakcie z legionistami padali niczym rażeni piorunem. A może po prostu byli niedożywieni?

      Legia zremisowała pierwszy raz od 27 spotkań. Gorsza od przerwania jakże okazałej passy, jest jednak strata kolejnych dwóch oczek. Legioniści zapowiadali, że będą odrabiać straty do wyprzedzających ich drużyn, a tymczasem nie potrafią wygrać z beniaminkiem na własnym stadionie.

      Autor: Tomek Janus