Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Klikając "ROZUMIEM" lub ✔, wyrażasz zgodę na stosowanie cookies i innych technologii. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.    ROZUMIEM
Legioniści - niezależny serwis informacyjny
HokejKoszykówka
Warszawa - Niedziela, 30 marca 2008, godz. 14:45
Ekstraklasa - 23. kolejka
Herb Legia Warszawa Legia Warszawa
  • 49' Chinyama
  • 81' Roger
2 (0)
Herb Korona Kielce Korona Kielce
    0 (0)

    Sędzia: Hubert Siejewicz
    Widzów: 7017
    Pełen raport
    Roger Guerreiro w walce o piłkę - fot. Mishka

    Korona zdobyta

    Po dość wyrównanym i emocjonującym meczu Legia pokonała na swoim boisku kielecką Koronę 2-0. Po bezbramkowej pierwszej połowie piłkę w siatce Kowalewskiego w 50. i 81. minucie umieścili odpowiednio Chinyama oraz Roger. Wynik mógł być jednak zdecydowanie mniej korzystny, gdyby nie Jan Mucha. Bramkarz Legii wychodził obronną ręką nawet z najtrudniejszych sytuacji. Bez jego dobrej postawy dwa trafienia legionistów mogłyby nie wystarczyć do wygranej.

    Wygrana z kielczanami to trzecie ligowe zwycięstwo z rzędu, a także trzeci mecz, w którym Legia nie traci bramki. W grze piłkarzy Jana Urbana widać poprawę, ale nie znaczy to jednak, że grają już perfekcyjne. Proste błędy przytrafiają się wciąż w każdej formacji. Nadal jest zbyt dużo niecelnych podań i strat piłki w błahych sytuacjach. Ale momentami gra legionistów naprawdę może się podobać. Z dobrej strony przeciwko Koronie pokazała się dwójka rezerwowych: Sebastian Szałachowski i po raz kolejny Maciej Rybus.

    Powracający do składu po kolejnej kontuzji "Szałach" zanotował asystę przy pierwszym golu dla Legii. W wielu innych sytuacjach pokazywał doskonały start do piłki i umiejętności techniczne, o których wielu jego kolegów wciąż może tylko pomarzyć. Podobnie jest z "Rybą". Młodego zawodnika w niektórych akcjach niepotrzebnie ponosi jednak młodzieńcza fantazja. Tak jak pod koniec meczu, gdy zdecydował się na dwa strzały na bramkę Wojciecha Kowalewskiego. Na ich celność lepiej spuścić zasłonę milczenia.

    Warto za to zwrócić uwagę na gole zdobywane przez legionistów. Wynik meczu w w 50. minucie otworzył Takesure Chinyama. Akcję zaczął Piotr Giza, który zamiast przepychać się z obrońcami, przytomnie zbiegł na prawą stronę. Podał piłkę do Szałachowskiego, a ten potwierdził, że w lidze mało kto może go dogonić. Obrońca Korony obejrzał tylko jego plecy, a futbolówka spod linii końcowej została dośrodkowana na 7. metr. Jakim sposobem "Tejkszur" dał radę wcisnąć nogę między dwóch defensorów gości, pozostanie chyba jego tajemnicą. Najważniejsze, że "Gibon" musiał wyciągać piłkę z siatki.

    Podobnie było w 81. minucie, gdy Roger pozbawił przyjezdnych wszelkich nadziei na wywiezienie z Warszawy choćby jednego punktu. Tym razem gol to efekt dwójkowej akcji Brazylijczyka i Gizy. Ten prostopadłym podaniem w pole karne wypuścił w bój swojego kolegę. Choć kąt był mały, a Kowalewski robił co mógł, Roger obok jego nogi wpakował piłkę do siatki. Korona była już pogrążona.

    Ale zanim doszło do szczęśliwego końca, kielczanie wielokrotnie nękali Muchę. Szczególnie aktywny był Mariusz Zganiacz, który w przeszłości sam grał z "eLką" na piersi. Duże problemy z upilnowaniem jasnowłosego zawodnika miał Aleksandar Vuković. Szczęśliwie dla niego i Legii "Zgani" nie ukąsił swojego byłego klubu. Z Łazienkowskiej ze smutną miną wyjeżdżał więc także inny były legionista – Jacek Zieliński. "Zielek" swoje dni chwały przeżywał we wrześniu ubiegłego roku, gdy w Kielcach prowadzona przez niego Korona pokonała Legię 1-0. Dziś przyszła pora na radość Jana Urbana.

    Szkoleniowiec legionistów wciąż ma jednak nad czym rozmyślać. W grze Legii nadal jest zbyt wiele fragmentów słabej gry. W niedzielne popołudnie rywal nie potrafił tego wykorzystać. Ale Wisła Kraków czy Lech Poznań mogą być bardziej wymagającymi przeciwnikami. Cieszy natomiast powrót na boisko Szałachowskiego. Oby tym razem na dłużej niż kilkadziesiąt minut.

    Autor: Tomek Janus