|
Bełchatów - Niedziela, 6 kwietnia 2008, godz. 17:00 Ekstraklasa - 24. kolejka |
|
GKS Bełchatów
- 87' Jarzębowski
- 90' Dziedzic
|
2 (0) |
|
Legia Warszawa
| 2 (1) |
Sędzia: Zdzisław Bakaluk Widzów: 4600 Pełen raport |
|
Jakub Rzeźniczak w akcji ofensywnej - fot. Mishka |
Na własne życzenie
Po nerwowej końcówce i meczu stojącym na niezłym poziomie Legia zremisowała z GKS-em Bełchatów 2-2. Pierwsza połowa to zdecydowana przewaga legionistów, którą trafieniem w 16. minucie udokumentował Roger. Druga połowa to dominacja gospodarzy. Gole Tomasza Jarzębowskiego w 89. minucie i Janusza Dziedzica w 90. minucie gry wydawały się przesądzać o wygranej bełchatowian. Ale ostatnia akcja meczu i zimna krew Macieja Rybusa dały Legii jeden punkt.
Choć w spotkaniu z Bełchatowem Jan Urban nie mógł skorzystać z kilku zawodników, to piłkarze, którzy pojawili się na boisku raczej nie zawiedli oczekiwań trenera. Legioniści od pierwszych minut śmiało ruszyli do ataków. Ponieważ gospodarze także nie zamierzali ograniczać się tylko do obrony, kibice na niewielkim stadionie oglądali mecz stojący na całkiem przyzwoitym poziomie. Dobrą partię rozgrywał Marcin Smoliński, który do spółki z Tomaszem Kiełbowiczem siał popłoch na lewym skrzydle. Nieco w cieniu pozostawała prawa flanka i Miroslav Radović. "Smoła" grał w niedzielne popołudnie tak, jakby przypomniał sobie, że jeszcze niedawno na Łazienkowskiej wiązano z nim wielkie nadzieje. W 5. minucie właśnie po jego dobrym uderzeniu Łukasz Sapela musiał się sporo natrudzić, żeby zapobiec utracie gola.
W 16. minucie nie miał już jednak żadnych szans po strzale Rogera. Sprytną asystą przy golu popisał się Takesure Chinyama. Napastnik Legii ściągnął na siebie dwóch obrońców i pomysłowym podaniem piętą, odegrał piłkę do Brazylijczyka. Ten miał naprzeciw siebie już tylko Edwarda Cecota. Legionista mógł podawać do lepiej ustawionego Smolińskiego, ale zdecydował się na strzał. I to jaki strzał! Piłka uderzona z piekielną siłą minęła wyciągniętego Sapelę i wylądowała w okienku bramki. Chwilę później kolegom Rogera nie pozostało nic innego jak wyczyścić mu buty.
Szybko strzelony gol wcale nie uspokoił gry. Gospodarze zaciekle walczyli o doprowadzenie do remisu, ale w niedzielę bardzo dobrze współpracowała warszawska obrona. Większość akcji bełchatowian kończyła się przed polem karnym Jana Muchy. Środek defensywy niepodzielnie należał do Inakiego Astiza i Jakuba Wawrzyniaka. Bełchatowianie podrażnieni swoją bezradnością, zaczęli zaostrzać grę. Ale i tak niewiele mogli wskórać.
Legioniści przez długie fragmenty gry całkowicie dominowali na murawie. Gospodarze mieli problemy z wyprowadzeniem piłki z własnej połowy. Cóż jednak z tego, skoro "wojskowi" nie potrafili dołożyć kolejnych trafień. Znów zbyt egoistycznie w ataku grał Chinyama. Jego chęci do strzelenia kolejnych bramek są tak wielkie, że wielokrotnie nie dostrzega swoich kolegów.
Drugie trzy kwadranse z wielkim impetem rozpoczęli gospodarze. Przez pierwsze pięć minut drugiej połowy zmusili Jana Muchę do większej pracy niż przez całą pierwszą połowę. Na szczęście Słowak spisywał się w bramce bez zarzutów. Bez większych problemów obronił strzał Tomasza Jarzębowskiego. To właśnie "Jarza", który już w czerwcu może powrócić na Łazienkowską, był szczególne aktywny. Niewiele ustępował mu Mariusz Ujek, który napsuł krwi obrońcom Legii. W 61. minucie usiłował strzelać nożycami, ale szczęśliwie dla Legii, minimalnie chybił.
Czas płynął, a przewaga gospodarzy wcale nie malała. Co więcej doszło do odwrócenia ról z pierwszej połowy. Teraz to Legia musiała bronić się przed coraz groźniejszymi atakami bełchatowian. Urban szalał na ławce, ale jego zawodnicy raz po raz musieli uznawać wyższość Bełchatowa. Ci zaś seryjnie bili rzuty wolne z okolic pola karnego Legii. Po jednym z nich piłka minimalnie przeleciała nad poprzeczką bramki. Zamiast spokojnej końcówki i kontrolowania gry, legioniści z niepokojem patrzyli na wolno zmieniające się minuty na stadionowym zegarze.
I w końcu napór gospodarzy przyniósł skutek. Po trzech rzutach rożnych wykonywanych w odstępie kilkudziesięciu sekund, Jan Mucha wyciągnął piłkę z siatki. Wygraną odebrał Legii ten, który sam jest zagorzałym kibicem "wojskowych". W zamieszaniu podbramkowym Jarzębowski znalazł się tam gdzie trzeba. Dołożona noga wystarczyła, by z bliskiej odległości doprowadzić do remisu. Ale to nie był koniec dobijania Legii. W ostatniej minucie gry kolejną bramkę zdobył Janusz Dziedzic.
Do końca meczu było jeszcze kilkadziesiąt sekund. I Legia doprowadziła do remisu. W ogromnym zamieszaniu podbramkowym głowę stracił Chinyama, który z bliskiej odległości trafił wprost w bramkarza. Na szczęście więcej zimnej krwi zachował Rybus, który dał Legii remis. Szał radości na ławce Legii nie miał granic. Ale gdyby legioniści nie zagrali fatalnie w drugiej połowie, to po meczu mogliby się cieszyć z kompletu punktów. A tak uciekły ważne dwa oczka.
Autor: Tomek Janus