|
Warszawa - Niedziela, 2 listopada 2008, godz. 19:00 Ekstraklasa - 11. kolejka |
|
Legia Warszawa
- 37' Chinyama
- 44' Chinyama
- 79' Édson
|
3 (2) |
|
Lechia Gdańsk
| 0 (0) |
Sędzia: Adam Lyczmański Widzów: 4480 Pełen raport |
|
Takesure Chinyama dwa razy trafił do bramki Lechii! - fot. Mishka |
Zdecydowanie lepsi!
Spotkanie Legia – Lechia było drugim pojedynkiem warszawsko-trójmiejskim w 11. kolejce. W piątek Arka Gdynia uległa u siebie Polonii, którą prowadzi starszy Jacek Zieliński. Tym razem młodszy z Jacków musiał uznać wyższość szkoły trenerskiej Jana Urbana, gdyż górą byli zawodnicy z Łazienkowskiej. Odkąd były defensor Legii prowadzi inne ekipy, zawsze jest ciepło witany przez warszawską publiczność. Nie inaczej było w niedzielny wieczór na Łazienkowskiej. Po burzy braw i skandowaniu nazwiska żywej legendy można było zaczynać zawody.
Od samego początku obie ekipy narzuciły dość szybkie tempo. W efekcie byliśmy świadkami dwóch składnych akcji, które mogły zakończyć się bramkami. Najpierw Paweł Buzała nie potrafił wykorzystać dośrodkowania z lewego skrzydła. Natomiast w odpowiedzi Takesure Chinyama huknął jak z armaty nad poprzeczką bramki Mateusza Bąka. W efekcie po pierwszych minutach było na tablicy 0-0. Jednak nie tylko sytuacji bramkowe wzbudzały emocje wśród kibiców. W jednej z akcji wspomniany „Tejkszur” urwał się rywalom i gdy wychodził sam na sam z Bąkiem został w brzydki sposób „wycięty” przez gracza Lechii. Czerwona kartka? Nie, mający niewielkie doświadczenie w ekstraklasie sędzia Adam Lyczmański nie pokazał zawodnikowi gdańszczan nawet żółtego „kartonika”. Upomnienie słowne, pomoc lekarzy i można było grać dalej. Wątpliwości co do decyzji arbitra można mieć było w 35. minucie. Tym razem w polu karnym padł Maciej Rybus, ale sędzia nakazał wznowić grę goalkeeperowi Lechii. Cóż, jak nie poprzez karne, to trzeba w normalnych akcjach szukać goli. Sztuka ta udało się Chinyamie. Napastnik Legii znalazł się sam na sam z Mateuszem Bąkiem, którego po chwili zostawił za swoimi plecami i wpakował futbolówkę do pustej bramki! Radość na trybunach i spokój w szeregach gospodarzy, którzy mogli pewniej kontrolować przebieg meczu. Gdy wydawało się, że z jednobramkowym prowadzeniem zejdą do szatni legioniści, wówczas dał znać ponownie o sobie aktywny „Tejkszur”. Podopieczny Jana Urbana z najbliższej odległości podwyższył na 2-0 i w dobrych humorach gracze w zielono-czarnych strojach mogli schodzić do szatni.
Drugą połowę obaj trenerzy rozpoczęli od roszad. Na murawie pojawił się m.in. długo wyczekiwany Edson da Silva. Brazylijczyk już po chwili mógł się wykazać, ale jego uderzenie z kilku metrów było zbyt słabe, żeby sprawić trudności rywalowi. Po chwili ten sam gracz próbował strzału z dystansu, ale wynik nie uległ zmianie. Okazji do podwyższenia dorobku bramkowego było jeszcze kilka, ale przesiadywanie gospodarzy przez kwadrans na połowie rywali skutecznie odpierali lechiści. To Radović, to Grzelak i Edson w swoim ulubionym stylu byli bliscy uszczęśliwienia kibiców. Niestety, na tablicy było nadal 2-0. A szkoda, tym bardziej, że w drugiej odsłonie Legia nie dawała zbyt wielu okazji rywalom do wykazania się na murawie. Vuković i spółka niemal przez cały czas nie schodzili z pola karnego gdańszczan. To musiało w końcu przynieść efekt i... przyniosło. Przed polem karnym sfaulowany został jeden z legionistów. Do futbolówki podszedł wspomniany Edson. Spokojnie ustawił piłkę, przymierzył i pewnym strzałem pokonał Mateusza Bąka. Na tablicy 3-0, więc kibicom nie pozostało nic innego, jak zaśpiewać „Trójka do zera...”. Przy takim stanie rzeczy Jan Urban pokusił się o wpuszczenie na ostatnie minuty Mikela Arruabarreny. Jednak Hiszpan nie okazał się tak efektowny, jak jego kolega z "kraju kawy". Po kilku minutach arbiter gwizdnął po raz ostatni i żegnani brawami legioniści zeszli do szatni.
Po pokonaniu w lidze krakowskiej Wisły, tym razem legioniści okazali się zdecydowanie lepsi od gdańskiej Lechii. Teraz czas na Polonię, w Bytomiu! Wyjazd na Śląsk już w najbliższy piątek.