|
Warszawa - Wtorek, 17 kwietnia 2012, godz. 18:00 Sparing - mecz towarzyski |
|
Legia Warszawa
|
0 (0) |
|
Sevilla FC
| 2 (1) |
Sędzia: Marcin Borski Widzów: 16000 Pełen raport |
|
|
Echo odpowiadało ŻYLETA
Na Stadionie Narodowym nie udało się zorganizować spotkania o Superpuchar z Wisłą, ale dwa miesiące później zaproszono nas na ten sam obiekt przy okazji meczu rezerw z Sevillą. Legioniści pokazali się z dobrej strony - przez cały mecz prowadzili dobry doping oraz odpalono trochę pirotechniki, niejako "rozdziewiczając" nowy warszawski stadion.
Początkowo mecz z Sevillą wydawał się takim sobie spotkaniem, bowiem na boisku miały grać rezerwy obu klubów, a na dodatek ceny biletów były iście europejskie. Dopiero po tym jak SKLW załatwiło niższe ceny wejściówek dla fanów Legii, a grupy kibicowskie zachęciły do uczestnictwa w meczu, bilety zaczęły się sprzedawać. Ostatecznie na Narodowym stawiło się 16 tysięcy osób, co biorąc pod uwagę rangę meczu i krótki czas sprzedaży wejściówek, a także porę spotkania, uznać należy za wynik niezły.
Brak parkingów
Stadion Narodowy mieliśmy "zwiedzić" w lutym, ale wówczas nie wydano zgody na organizację meczu z Wisłą. Dopiero dziś przekonaliśmy się, co jest zdecydowanie największym mankamentem obiektu. Chodzi mianowicie o brak jakichkolwiek miejsc parkingowych w jego pobliżu. Zamknięte ulice, straż miejska wraz z policją pilnujące, by kierowcy nie zostawiali pojazdów na miejscach niedozwolonych oraz olbrzymie korki - to wszystko sprawiło, że wiele osób na mecz dotarło mocno spóźnionych. Wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego ciągnęły pielgrzymki kibiców, którzy musieli zostawić pojazdy nieraz kilka kilometrów od stadionu. Dominowały dyskusje i licytowanie się, kto gdzie zaparkował. Oj, kawałek z buta trzeba było pokonać.
Wejście na stadion
Kibole z Żylety na stadion wchodzili bramą numer 10, przy moście średnicowym i stacji PKP Stadion. Kontrola była bardzo pobieżna, dzięki czemu wszystko szło nader sprawnie. Po pierwszej kontroli, należało na promenadzie znaleźć wskazany na bilecie numer wejścia (w czym pomagały oddelegowane do tego przez NCS osoby) i tam przytknąć wejściówkę do czytnika, przy tzw. bramofurcie. Wszystko odbywało się automatycznie, to znaczy biletów nie sprawdzał już żaden ochroniarz, a także nie było kolejnego przeszukiwania. Tym m.in. Narodowy, przynajmniej na tym meczu, różnił się od stadionu w Bukareszcie, który nie tak dawno mieliśmy wątpliwą przyjemność odwiedzić.
Ci, którzy dotarli na obiekt z wyprzedzeniem, mieli chwilę na dyskusje o samym stadionie. Trzeba przyznać - robi wrażenie, a brak przeszklonych drzwi oddzielających promenadę z cateringiem od trybuny wydaje się ciekawszym rozwiązaniem niż w przypadku naszego obiektu. Inna sprawa, że tak wielki stadion, biorąc pod uwagę frekwencje na naszych meczach, wydaje się zupełnie niepotrzebny na co dzień i może być idealną areną do rozgrywania meczów finału PP, Superpucharu (oczywiście w zależności od losowania drużyn), ale nie do meczów z Podbeskidziem czy innym Gryfem.
Druga strona odpowiada
Fani Legii w pierwszej połowie utworzyli młyn na trybunie górnej za jedną z bramek, gdzie zawisło kilkanaście naszych flag, i od pierwszej minuty prowadzony był głośny doping. Ten z każdą minutą był głośniejszy, bowiem na stadion przybywali kolejni kibice. Już na wstępie odpalone zostały race, a raz za razem wybuchały kolejne petardy. Od razu słychać było w okolicy, że gra Legia. W pierwszej połowie największym hitem były pieśni "Żyleta, Żyleta..." i "Legia gol, Legia gol...", po których echo odpowiadało nam "ŻYLETA" i "LEGIA GOL". Efekt był na tyle ciekawy, że po chwili legijny młyn skandował w stronę niemal pustych krzesełek po przeciwnej stronie stadionu "Druga strona odpowiada!" :).
Nieoczekiwana zmiana miejsc
W przerwie meczu fani postanowili rozruszać także drugą stronę stadionu i z płotu zaczęły znikać płótna. "Co się dzieje? Dlaczego opuszczacie stadion?" - smsy tej treści nagminnie zaczęły pojawiać się w naszych telefonach. Cała "Żyleta" tymczasem postanowiła przemaszerować na przeciwną stronę stadionu, za drugą z bramek. Zabawa była jeszcze lepsza niż w pierwszej połowie. Ponownie przez kilka minut sprawdzano, co odpowie echo. Przez dobrych kilkanaście minut śpiewaliśmy głośno "Hej Legia gol". W końcówce legioniści śpiewali "Ja kocham Legię" w wersji z czasów protestu. Niestety tego dnia nie było nam dane cieszyć się z bramki dla Legii, ale i tak w końcówce miał miejsce kolejny piro show - race, świece dymne i petardy. Te ostatnie zresztą wybuchały regularnie i niosły się głośnym echem po całym stadionie.
Chore zakazy
Po meczu piłkarze podziękowali nam za doping i powoli można było udawać się do domów. Miejmy nadzieję, że w kolejnym sezonie będziemy mogli na tym obiekcie świętować zdobycie przez Legię jakiegoś trofeum. Tymczasem przed nami mecz ligowy z Lechem, a parę dni później wyjazd do Kielc na finał Pucharu Polski. Już po meczu z Sevillą dowiedzieliśmy się, że lechici oficjalnie na naszym stadionie nie będą się mogli pojawić. Według naszych informacji, poznaniacy mimo chorych pomysłów wojewody i policji, nie zamierzają odwoływać wyjazdu i do stolicy przyjadą. Zakaz wisi także nad kibicami Ruchu na mecz finałowy o Puchar Polski. Miejmy nadzieję, że ktoś pójdzie jednak po rozum do głowy i cofnie te wszystkie chore zakazy. Piłka nożna dla kibiców!
Frekwencja: 16000
Autor: Bodziach